Pani Papierek

  • Home
  • Książkach
    • Azjatyckie
    • Naukowe
    • Gatunkowe
      • Fantastyka
      • Kryminał
  • Filmach
  • Korei
    • 한국어
    • Ciekawostki
  • Instagram
  • Współpraca


Szpet wiatru to drugi tom cyklu Szepty rodu Eld Veriani, w którym śledzimy losy młodej dziewczyny o imieniu Zoya. Po przygodach z pierwszego tomu - kiedy to udało jej się zdobyć moc i odzyskać utraconą tożsamość - dziewczynie przyjdzie zmierzyć się z jeszcze większymi wyzwaniami. Szept wiatru rozgrywa się w zasadzie w dwóch lokalizacjach - w stolicy i na dzikich terytoriach za niebezpieczną Zaporą - i, wierzcie mi, w obu z nich dzieje się wiele, a wyzwania są poważne. Wszak nie tylko walką z potworami się żyje - trzeba umieć jeszcze lawirować wśród społecznych zasad, między ekscentrycznym królem, a zupełnie obcym plemieniem. Zoya ma jednak dar odnajdywania się we wszelakich sytuacjach, nie tracąc przy tym nic ze swojego ostrego języka - nawet jeśli trzeba opieprzyć króla za jego lekkomyślne zachowanie!

Pierwszy tom, Szept ognia, nie był książką złą - ale jak na poziom twórczość Pauliny Hendel wypadł dość przeciętnie. Zabrakło mi w nim tego "czegoś", co wyróżniałoby historię na tle innych opowieści o młodych dziewczynach walczących ze smokami i rozkochującymi w sobie dwóch młodzieńców jednocześnie. Warto jednak dawać drugą szansę, bo Szept wiatru pod każdym względem jest lepszy - jakby zarówno Autorka, jak i Zoya nabrały wiatru w żagle. Odnajdziemy tutaj wszystko to, za co cenię Autorkę: niecodzienną przygodę, świetnie skrojone postacie, lekkość pióra oraz dużą dawkę humoru - bez popadania jednak w parodię gatunku. Szept wiatru to solidna fantastyka, w której nie brakuje magii, wszelakiej maści potworów i fantastycznego świata, mającego własne zwyczaje. Zakończenie zaś rozbudza jedynie apetyt na więcej - a mnie pzoostaje mieć nadzieję, że trzeciego tomu doczekamy się równie szybko!

Kiedy świat staje się większy - ale bez przesady

Niejednokrotnie w swoich recenzjach powieści z gatunku fantasy podkreślałam jak ważna jest dla mnie kreacja świata. Pod tym kątem Szept wiatru z pewnością nie zawodzi. Jednocześnie wiele książek fantasy ma tendencję do zbytniego rozrastania się świata w każdym kolejnym tomie, zgodnie z zasadą podnoszenia stawek. I czasem to rozbudowywanie świata wprowadza niepotrzebne rozmycie głównego wątku, nie mówiąc już o tym, że potrafi przyprawić o ból głowy nowymi nazwami (im trudniejsza do wymówienia tym lepiej), a książkę doładować 100+ stronami opisów. 

Paulina Hendel znalazła jednak złoty środek - Szpet wiatru rozbudowuje świat, ale nie dodając nowe krainy, a stopniowo odkrywając to, co zostało już wprowadzone. Dzięki temu dowiadujemy się znacznie więcej na temat tego, co kryje się za zaporą, bestiariusz zostaje rozbudowany o nowe potwory (przy czym nie zapominamy o tych starych), a nawet świat dobrze znany Zoi zostaje rozbudowany poprzez podróż do stolicy i poznanie monarchy. 

Kolejne odkrywane kawałki pozwalają nam uzupełnić wiedzę o świecie przedstawionym - o zwyczaje panujące na dworze czy za zaporą. Co więcej ten tom daje nam sporo możliwości do porównywania tych dwóch światów: cywilizowanego i dzikiego, pozornie bezpiecznego i niosącego pewną śmierć. 

Jest w tej kreacji świata wspominana przeze mnie lekkość - miejsce akcji wydaje się żywe i barwne, ale bez przytłaczania. Powiedziałabym nawet, że jest w tym coś z urban fantasy, pewna dobrze znana współczesność - ale świetnie wpleciona i bardzo pasująca do stworzonego przez Paulinę Hendel świata fantasy.

Zoya na pierwszym planie

Pierwszy tom niebezpiecznie skręcał w kierunku romantasy - z obowiązkowym romantycznym trójkątem. Bałam się, że w drugim otrzymamy sporo scen cielesnych, a romantyczne wzdychania przesłonią magiczne wątki. Nic bardziej mylnego! Uważam, że tej powieści na dobre wyszło rozdzielenie zakochanej pary - bo Zoya solo dostała przestrzeń, by dojrzeć i stać się obiecującą młodą kobietą, która mogłaby rzec - cytując Megarę z animowanego Herkulesa - "dam sobie radę - jestem duża i silna. Sama wiążę sobie sandały i w ogóle". Już w pierwszym tomie Zoya pokazywała charakterek - ale także traciła głowę dla facetów. W Szepcie wiatru, będąc z dala od ukochanego pokazała na co naprawdę ją stać - na odwagę, gotowość do poświęceń, a także sporą dawkę inteligencji. Bardzo podoba mi się taka kreacja bohaterki - silnej, ale nie aroganckiej, zdolnej do empatii, ale nie cierpiącej za narody. 

I - nawet nie wiecie jak się z tego powodu cieszę! - Zoya to taka bohaterka, która umie myśleć o czekających ją zadaniach, a nie sto razy rozpamiętywać jaki to namiętny i wyjątkowy jest jej chłopak. Wiadomo - to nie skała i czasem za nim zatęskni, ale nie w taki sposób, żeby zepchnąć fabułę na dalszy plan. Wiele powieści romantasy jest strasznie spowalnianych przez monologi wewnętrzne głównych bohaterek, rozpamiętujący po raz nie wiem który spotkania z tym jedynym i zastanawiających się, czy kocha, czy nienawidzi. Tutaj tego nie ma - a i tak zostaje sporo chemii, chociaż bardziej między Zoyą i smokami niż jej chłopem (może poleciała nie na jego piękne oczy i namiętne usta, ale właśnie na posiadanie smoka?). Zmierzam do tego, że elementy romansowe tutaj są, ale w odpowiedniej dawce. 

Przygoda pełną parą

Czytając Szept wiatru nie sposób się nudzić. Dzieje się wiele, a Autorka co krok nas zaskakuje. I to nie tylko zwrotami akcji, ale także zabawą z pewnymi schematami, a co za tym idzie naszymi oczekiwaniami. Tam gdzie spodziewamy się powagi wkrada się humor, a tam gdzie myślimy, że będzie długa pogadanka król daje bohaterom strzały i mówi "przekonajcie się na własnej skórze!". Ta cała lekkość i humor nigdy nie przekraczają jednak pewnej granicy - w odpowiednich momentach potrafi pojawić się ciężar i powaga. To powieść, która z pewnością wciąga - od samego początku była niezmiernie ciekawa w jaką stronę podąży fabuła. Książkę wciągnęłam w kilka dni - choć dla osoby dysponującej czasem może to być lektura i na jeden dzień, biorąc pod uwagę, że to powieść trudna do odłożenia :)

Słowem podsumowania

Szept wiatru to przykład fantasy, które łączy w sobie wartką akcję, dobrze rozpisaną bohaterkę i świat, który zachwyca szczegółami, ale nie przytłacza. Paulina Hendel w drugim tomie cyklu pokazuje pełnię swojego talentu – wciąga czytelnika, bawi, wzrusza i nie pozwala się nudzić. To lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów przygodowego fantasy z wyrazistymi bohaterkami (w zasadzie każda z kobiecych bohaterek w tym tomie zachwyca - i ma swój charakterek!). Jeśli pierwszy tom nie do końca was przekonał – warto dać serii drugą szansę. Szept wiatru jest dojrzalszy, dynamiczniejszy i zdecydowanie bardziej wciągający. To książka, która zapewni świetną rozrywkę, a jednocześnie sprawi, że z jeszcze większą niecierpliwością wypatruje się kolejnej części.

 



"W mojej powieści napisałam, że prawdziwe zło nie jest wyuczone. Prawdziwe zło się rodzi. Tonya może nie była zła, ale zdecydowanie była sprytna i mściwa." 


"Kocham, mama" to książka, która dzieli czytelników - jako  zagraniczny bestseller buduje duże oczekiwania - a tym samym duże zawody jeśli tych oczekiwań nie spełnia. Ja zaliczam się jednak do kategorii osób zachwycających się tą powieścią - już dawno dla żadnej książki nie zarwałam nocki.

Przede wszystkim nie jest to tylko thriller, a bardziej opowieść o rodzinnych sekretach, toksycznych relacjach, żałobie i poszukiwaniu tożsamości w cieniu sławy rodzica. Jednocześnie, jak przystało na gatunek, nie brakuje plot twistów i suspensu - świetnie działają tutaj krótkie rozdziały kończące się cliffhangerem, co zachęca do przerzucania stron. 

Bardzo lubię takie powieści - mające w sobie i ciekawą zagadkę kryminalną (tutaj w postaci rodzinnych sekretów), i wielowymiarowe postacie. Dzięki temu chcemy lepiej poznać Mackenzie, jej skomplikowaną relację z matką, a także dowiedzieć się, czy jej śmierć była przypadkowa. Wszystkie elementy mi zagrały, dzięki czemu nie mogłam się od tej powieści oderwać!

Fabuła, która trzyma w napięciu

"Kocham, mama" zaczyna się bardzo intrygująco, by potem stopniowo budować napięcie, mylić tropy i wciągać nas w rodzinną historię. Główna bohaterka, Mackenzie Casper, traci matkę – znaną i uwielbianą autorkę powieści. Niedługo po jej tragicznym odejściu zaczyna otrzymywać listy podpisane „Od fana nr 1. XOXO”. Okazuje się, że wiadomości pochodzą z dziennika matki, a ich treść stopniowo odsłania coraz mroczną prawdę o życiu kobiety, którą Mackenzie myślała, że zna. To właśnie te listy stają się kluczem do przeszłości pełnej bolesnych tajemnic, zdrad i zaskakujących zwrotów akcji.

Autorka świetnie prowadzi narrację, wykorzystując dwie osie czasowe i perspektywy bohaterek, matki i córki. Dzięki temu czytelnik nie tylko śledzi śledztwo Mackenzie, ale także zagłębia się w psychikę jej matki, poznając motywacje i demony, które nią kierowały. To jedna z tych historii, w której każdy szczegół ma znaczenie, a pozornie niewinne fakty zyskują drugie dno.

Zaś listy/strony z pamiętnika idealnie budują napięcie i wprowadzają plot twisty. Każdy list to nowa warstwa tajemnicy - a pomiędzy nimi Mackenzie, a wraz z nią my, czytelnicy, możemy snuć domysły co było dalej.

Jedyne czego mogłabym się przyczepić to finał. Zakończenie jest satysfakcjonujące, ale bardzo szybkie: wiele rewelacji pojawia się na raz, przez co trochę tracą siłę rażenia.

Inteligentne i skomplikowane bohaterki

Powieść "Kocham, mama" to zdecydowanie teatr kobiet - od Mackenzie i jej matkę, poprzez znajomą z dawnych lat i babcię dziewczyny. Nie brakuje tutaj także różnorodnych mężczyzn - od tych toksycznych po tych naprawdę wspierających - jednak stanowią oni zdecydowanie drugi plan.

Mackenzie to postać, z którą łatwo się utożsamić – jej ból, wątpliwości i determinacja są namacalne. To nie tylko ofiara okoliczności, ale silna kobieta, która pomimo traumy podejmuje walkę o prawdę. Przy tym wszystkim jest inteligentna, wiarygodna i pełna emocji.

Otaczający ją bohaterowie – przyjaciele, rodzina, znajomi matki – są równie dobrze nakreśleni. Xander unika czarno-białych charakterów; zamiast tego proponuje galerię osób z bagażem doświadczeń, wadami i skrywanymi tajemnicami. Nawet postać matki, choć nieobecna fizycznie, jest niezwykle obecna, odciskając wyraźne piętno na żywych.

Sława i relacje rodzinne

Na uwagę zasługuje także tematyka powieści. Nie jest to tylko thriller dla samego napięcia. Xander porusza kwestię życia w czyimś cieniu, ceny publicznego wizerunku i sekretów rodzinnych oraz traum z przeszłości. Dodaje to historii ciężaru emocjonalnego. Pojawia się tutaj motyw macierzyństwa: jaką matką była autorka listów? Czy kochała córkę, czy może traktowała ją jak element swojego idealnego wizerunku? Do tego powieść porusza wątek żałoby w kontekście trudnych rodzinnych relacji - jak pogodzić się ze stratą kogoś, kogo tak naprawdę nie znało się do końca?

Słowem podsumowania...

Czytałam "Kocham, mama" po maratonie książek Holly Jackson - i jestem pewna, że ten tytuł spodoba się wszystkim, którzy polubili "Przewodnik po zbrodni według grzecznej dziewczynki". W obu przypadkach mamy dobrze nakreślone, młode bohaterki, którym nie brakuje inteligencji i umiejętności dedukcji oraz odwagi - a przy tym potrafią polegać wsparciu przyjaciół w świecie, w którym trudno o zaufanie. W obu przypadkach dostajemy także sekrety rodzinne i tajemnice, które chciano zakopać w przeszłości. 

"Kocham, mama" to bardzo udany thriller psychologiczny. Oferuje napięcie, emocjonalną stawkę, bohaterkę, której kibicujemy, i zaskakujące zwroty akcji. Nie jest to powieść z najwyższej literackiej półki, a niektóre rozwiązania są naciągane, ale ma tę cechę, która liczy się najbardziej – czyta się ją do późnej nocy, przewracając kolejne strony i zadając sobie pytanie: „czego jeszcze nie wiem? Jakie tajemnice skrywa kolejny list?” To jedna z tych historii, które nie tylko wciągają, ale i zostają w głowie na długo po zamknięciu książki.

 


Książka "Snape. Prawdziwa twarz tajemniczego mistrza eliksirów" to w zasadzie skrupulatne, pogłębione studium postaci z serii książek o Harrym Potterze. Severus Snape to postać fascynująca, bo trudna do oceny: dręczony w młodości sam dręczy uczniów - a jednocześnie na swój pokrętny sposób o nich dba, często przekazując im wiedzę na temat obrony przed czarną magią, gdy tego przedmiotu uczy niekompetentny nauczyciel pokroju Lockharta. Człowiek rozdarty swoją obsesją względem Lily i nienawiścią względem Jamesa - przez co dba o przeżycie Harry'ego, mającego "oczy swej matki", jednocześnie znęcając się nad nim psychicznie, widząc w nim skłonności ojca do łamania zasad. Snape wymyka  się łatwej ocenie i pełnemu zrozumieniu, będąc złożonym paradoksem serii: złoczyńcą, który jest bohaterem, tyranem, który jest obrońcą, człowiekiem głębokiej nieodwzajemnionej miłości, który para się nieustannym okrucieństwem. Nic dziwnego, że taka niejednoznaczna postać doczekała się analizy - próby zrozumienia jego motywacji, zachowania, relacji z innymi postaciami z książki.

Taka analiza nie jest zadaniem łatwym, nawet mając gotowy materiał źródłowy: wszak w książkach o Harrym Potterze nawet narrator jest stronniczy niczym Dumbledore. Metoda Lorrie Kim jest systematyczna i drobiazgowa; autorka pracuje tom po tomie, aby przeanalizować działania Snape’a, jego interakcje z innymi, a także, co niezwykle istotne, jego przemilczenia. Pokazuje, jak każdy jego szyderczy uśmiech, każdy pozornie złośliwy czyn wobec Harry’ego, Hermiony i Neville’a, jest starannie skonstruowaną grą mającą na celu utrzymanie jego przykrywki. Jednocześnie autorka potrafi wskazać także te momenty, kiedy Snape'a wyraźnie poniosły emocje. W tym kontkeście niezwykle ciekawa jest analiza "Więźnia Azkabanu" z punktu widzenia powracającej do mistrza eliksirów traumy. Oprócz analizy samego kanonu - czyli książek - autorka dodaje także szerszy komentarz społeczny, w tym wątki feministyczne i intersekcjonalne (np: analizując scenę, w której Lupin doradził Neville'owi, aby walcząc ze Snapem-boginem wyobraził go sobie w ubraniach babci).

Lorrie Kim za cel postawiła sobie ukazanie dwuznaczności, a także odkupienia Snape'a. Materiał źródłowy nie zawsze daje nam pełne odpowiedzi, co do motywacji bohatera - wtedy autorka spekuluje, a popiera to ciekawymi argumentami - a od nas zależy czy się z nią zgodzimy. 

W całej książce najbardziej podobała mi się rehabilitacja Snape'a jako nauczyciela – nie tylko surowego, ale też skutecznego, uczącego umiejętności niezbędnych w trudnych czasach. W przekonujący sposób Lorrie Kim dowodzi, że pomimo swojego okropnego sposobu bycia Severus był w istocie najskuteczniejszym nauczycielem obrony przed czarną magią, jakiego Harry kiedykolwiek miał. Od wpajania uczniom podstawowych zaklęć, takich jak Expelliarmus – zaklęcie, które ostatecznie uratuje świat – po jego zaawansowane lekcje magii niewerbalnej i niewymagającej różdżki, każda lekcja ma praktyczne, często ratujące życie zastosowanie, które Kim skrupulatnie śledzi aż do jej kluczowego momentu w kulminacji serii.

I choć jako całość książka naprawdę mi się podobała, to ma kilka wad. Ta sama drobiazgowość, która czyni argumentację Kim tak przekonującą, jest również źródłem głównej słabości książki. Każdy rozdział zaczyna się od długiego, naszpikowanego cytatami streszczenia, które nie zawsze odnosi się bezpośrednio do omawianej postaci. Dla zagorzałego fana Pottera – oczywistego odbiorcy tak niszowego studium postaci – to obszerne powielanie dobrze znanych wątków fabularnych może wydawać się zbędne, skłaniając do pobieżnego przejrzenia tekstu niż głębokiego zaangażowania. W tym względzie nie pomaga powtarzająca się struktura każdego rozdziału, który oczywiście porządkuje analizę, ale w czytaniu staje się monotonna. Jest w tej książce takie naukowe zacięcie, które nie do końca sprawdza się w nienaukowym tekście. W porównaniu do książki o sekretach Dumbledore'a odniosłam także wrażenie, że nie dowiedziałam się wcale tak wiele nowego - wiele teorii dla potteromaniaczki jak ja było już znanych. Za to naprawdę doceniam wspomianą perspektywę spojrzenia na Snape'a jako skutecznego - słowo dobrego biorąc pod uwagę faworyzowanie niektórych uczniów i nękanie innych byłoby na wyrost - pedagoga; była to dla mnie zupełnie nowa perspektywa oceny Snape'a, nie tylko jako podwójnego agenta, ale właśnie "zwykłego" nauczyciela.

Mimo tych drobnych wad uważam książkę za godną polecenia każdemu fanowi serii. To poruszające studium dla tych, którzy chcą lepiej zrozumieć tragiczny heroizm Severusa Snape’a. Lorrie Kim pokazuje inny punkt widzenia niż przedstawiony w głównej osi narracyjnej książki, stawiającej Harry'ego w centrum: odsłania kurtynę by pozwolić nam dostrzec prawdziwy kształt tragedii Snape’a: historię ogromnej miłości i poświęcenia ukrytą za maską apatyczności i złośliwości. Ta książka nie daje gotowych odpowiedzi – raczej prowokuje, byśmy sami na nowo ocenili Severusa Snape’a. W tym tkwi jej największa siła: nie tyle przekonuje, co zaprasza do własnej interpretacji i refleksji nad moralną złożonością bohaterów, których wydawało się, że znamy na wylot.

 


"Jak mówić po smoczemu" to trzecia część serii "Jak wytresować smoka" Cressidy Cowell. Na podstawie tej serii powstał uwielbiany przez wielu film animowany - jednak oryginał odbiega znacznie od adaptacji, może poza Czkawką, który i w książce, i na ekranie jest...no cóż, Czkawką. Warto jednak porzucić chęć porównywania i czytać książkę na świeżo: wtedy oferuje nam niezapomnianą przygodę w świecie chłopców-wikingów i ich niesfornych smoków.

W trzecim tomie Cressida Cowell ponownie udowadnia, że potrafi połączyć slapstickowy humor, dziecięcą wyobraźnię i zaskakującą głębię emocjonalną w jednej opowieści. Na pierwszy rzut oka to jedynie szalona przygoda o chłopcu, jego smoku i pasmach katastrof - tym razem w starciu z Rzymianami. A jednak pod powierzchnią kryje się refleksja nad różnymi formami odwagi, odnajdywaniem własnej tożsamości i niełatwą drogą do przywództwa. 

Kiedy wszystko idzie na opak

Fabularnie każda z części opiera się na podobnym schemacie: Czkawka i jego przyjaciel Śledzik zawalają lekcje dla wikingów, mimo starań pakują się w kłopoty, z których ostatecznie się ratują - głównie dzięki sprytowi, inteligencji i współpracy, a nie cenionej przez pozostałych brutalności. Tym razem nasi chłopcy zostają porwani przez Rzymian, którzy mają chytry plan - oraz chrapkę na smoki, najlepiej upieczone i podane w sosie własnym. Jak zwykle u Cressidy Cowell, komedia wynika z serii pomyłek oraz nieposłuszeństwa smoka Szczerbatka. Elementem dodanym w tym tomie jest rozwinięcie smoczego języka - którym potrafi posługiwać się jedynie Czkawka - a także znaczne powiększenie świata. I to nie tylko o Rzymian, ale i klan Włamywaczek, czyli kobiet-wikingów. Tak, w końcu dostajemy w tym chłopięcym świecie dziewczęcą bohaterkę - Kamikazię - która w niczym nie ustępuje rówieśnikom.

Najzwyklejszy niezwykły bohater

Nadal zachwyca mnie morał płynący z tej książki - nie trzeba wpisywać się w powszechne cechy bohatera, by się nim stać. Pozwoliło mi to docenić kreację Szczerbatka, tak różną od filmowej. W animacji smok Czkawki jest wyjątkowy, w książce zaś nie dość, że jest to najbardziej pospolita rasa smoka, to jest on jeszcze mniejszy od swych pobratymców i pozbawiony zębów. Na Archipelagu Barbarzyńskim, gdzie dzieje się akcja książki, Czkawkę, Śledzika i Szczerbatka powszechnie uznaje się za łamagi, osoby/smoki niegodne bycia częścią plemienia. A jednak to oni ostatecznie ratują sytuację - i to w dodatku bez przechwalania się!

W tym tomie Czkawka wyróżnia się dzięki postrzeganiu smoków nie jako broni - lub jedzenia - ale jako czujących istot, które można zrozumieć. Kontrastuje to zarówno z postawą Rzymian, antagonistów tego tomu, jak i samego plemienia wikingów. Ten tom pokazuje, że prawdziwe przywództwo nie wynika z brutalnej siły, ale ze zdolności słuchania, improwizacji i tworzenia sojuszy - to właśnie w ten sposób Czkawka ratuje sytuację!

Najważniejsze rzeczy zapisujemy WIELKIMI LITERAMI

Bardzo lubię styl tej serii, który jest celowo „bałaganiarski”: tekst przeplatany jest rysunkami, dziwacznymi czcionkami i onomatopejami. Nie brakuje całych dialogów zapisanych wielkimi literami, co ma oddać krzyk czy pisanie ważnych słów jak nazwy własne. Ta forma odzwierciedla chaos, ale i energię świata Czkawki - dziecka, które wyraża, co jest dla niego ważne lub straszne. Dzięki temu książka wyjątkowo mocno przyciąga młodszych czytelników, zwłaszcza tych, którzy nie przepadają za „gęstymi” stronami pełnymi samego tekstu. To, co mogłoby się wydawać infantylne, jest w rzeczywistości świadomie dobraną strategią – Cressida Cowell nie tylko opowiada historię, ale też odtwarza żywiołową atmosferę gawędy czy pełnego emocji pamiętnika.

Słowem PODSUMOWANIA...

"Jak mówić po smoczemu" to barwna, chaotyczna i pełna humoru przygoda, która skrywa w sobie więcej, niż mogłoby się wydawać. Cressida Cowell pokazuje, że nawet w świecie wikingów najwięcej znaczy spryt, empatia i współpraca – a nie brutalna siła. To książka, która bawi slapstickowym humorem, wciąga pędzącą akcją, ale też zostawia czytelnika z ciepłą refleksją o przyjaźni, odwadze i inności.

Polecam tę część wszystkim młodym czytelnikom (oraz tym starszym, którzy lubią wracać do dziecięcych emocji), fanom lekkich, ilustracyjnie urozmaiconych historii, a także każdemu, kto kocha smoki, choćby te najbardziej niepozorne. Jeśli szukacie przygody, która rozbawi, a przy okazji pokaże, że bohaterem można być na wiele sposobów – ta seria na pewno Was oczaruje. Z każdym tomem robi się coraz lepsza, a ja nie mogę doczekać się kolejnych przygód inteligentnego Czkawki, przyjacielskiego Śledzika i leniwego Szczerbatka, który ostatecznie daje się przekonać, że warto pomagać!

 


"Baśniobór", pierwszy tom pięcioczęściowej serii dziecięco-młodzieżowej fantastyki Brandona Mulla, zaprasza czytelników do świata, w którym magia kryje się w najmniej oczekiwanym miejscu. Na pierwszy rzut oka powieść może wydawać się oparta na dobrze znanych schematach literatury dziecięcej – dwójka rodzeństwa odwiedza ekscentrycznych krewnych, odkrywa ukrytą magiczną krainę i staje w obliczu niebezpieczeństw przerastających ich wiek. Jednak sposób, w jaki Mull rozwija tę historię, nadaje jej świeżości, głównie dzięki pomysłowej kreacji świata oraz umiejętnemu balansowi między baśniowością a grozą. Widać to w portretowaniu magicznych stworzeń, którym daleko do disney'owskiej łagodności: wróżki potrafią być mściwe i kapryśne, a mieszkanki magicznego stawu bez mrugnięcia okiem mogą wciągnąć człowieka pod wodę. Mull rozumie, że prawdziwy zachwyt jest nierozerwalnie związany z niebezpieczeństwem, i osiąga doskonałą równowagę – ekscytującą bez bycia przerażającą, mroczną bez bycia posępną. Tworzy to autentyczne poczucie stawki, rzadkość w gatunku, który często chroni swoich młodych bohaterów przed prawdziwymi konsekwencjami. Tutaj nieposłuszeństwo i nierozwaga są karane, a rozsądek nagradzany. Dzięki temu tytułowy Baśniobór zachwyca i intryguje - dużo bardziej niż gdyby był to rezerwat dla milusińskich stworzonek!

To połączenie fantastyki dziecięcej z nutą grozy - ukazania, że nawet kolorowe wróżki mogą być niebezpieczne, kiedy łamie się zasady i ustalone pakty - składa się na wyjątkowość "Baśnioboru". Bardziej niż współczesną fantastykę dziecięcą książka przywołuje skojarzenia z "Opowieściami z Narnii", dostarczając podobnych emocji. Dzięki temu jest to książka, którą można czytać niezależnie od wieku - jeśli tylko ma się młode serce i chęć na niezwykła wakacyjną przygodę!

Odkrywanie tajemnic

Najmocniejszym elementem powieści jest budowa świata - rezerwatu dla magicznych stworzeń. W centrum fabuły znajdują się Kendra i Seth, rodzeństwo, które spędza wymuszone wakacje u dziadków. Jednak zamiast spodziewanej nudy mają okazję poznać ekscentrycznego dziadka i dom pełen dziwnych reguł. Ich przygoda zaczyna się, gdy - łamiąc zasady - wypijają magiczne mleko, co pozwala im zobaczyć prawdę o ogrodzie i lesie wokół posiadłości dziadka - miejsca zamieszkałego przez fantastyczne istoty. Cała menażeria wróżek, satyrów, gigantycznych krów i golemów współistnieje z ludźmi - opiekunami rezerwatu - na podstawie kruchych umów i starożytnych reguł. Jak już wspomniałam, Mull ucieka od "disney'owskiej" wizji świata dla najmłodszych, gdzie istnieje wyraźny podział na dobro i zło. Zamiast tego przedstawia istoty, które mogą być niebezpieczne jeśli zignoruje się zasady. Czy schwytanie i uwięzienie wróżki wbrew regułom to niewinna dziecięca zabawa - czy czyn mający swoje konsekwencje? Mull subtelnie dodaje do całości wymiar moralny - to czyny świadczą o złym i dobrym zachowaniu, a nie przynależność do danej grupy. Baśniobór nie jest zwykłym placem zabaw pełnym cudów; to przestrzeń, w której ścierają się porządek i chaos, pokusa i konsekwencja - co na własnej skórze odkrywają nasi bohaterowie.

W tym tkwi także siła Baśnioboru - Mull nie przynudza długimi opisami; zamiast tego pokazuje. Razem z dziećmi krok po kroku odkrywamy tajemnice - a także uczymy się konsekwencji łamania ustalonego porządku. W "Baśnioborze" nie ma więc miejsca na nudę, gdyż ciągle coś się dzieje. Zamiast długich opowieści o magicznym rezerwacie, aktywnie wyruszamy na wyprawę zbadania jego tajemnicy - a to może zaprowadzić w miejsca pełne zachwytu, jak i te niebezpieczne, których powinno się unikać. Można oczywiście zarzucić pierwszemu tomowi, że jest jednym długim wprowadzeniem - ale czytając wcale się tego nie odczuwa, dzięki zaangażowaniu w wydarzenia - a nie czytania długich monologów opowiadających nam o miejscu akcji, co ma miejsce w wielu powieściach młodzieżowych. Zasada "pokazuj, nie opowiadaj" idealnie tutaj działa!

Pokonywanie własnych słabości

Główna para bohaterów to na pierwszy rzut oka dwa stereotypy: chłopiec-rozrabiaka i grzeczna, ale nudna dziewczynka. Jednak ich cechy służą napędzaniu fabuły.  Impulsywność i ciekawość Setha to nie tylko urocze wady; są katalizatorami katastrofy. I odwrotnie, ostrożność i intelekt Kendry są jej największymi atutami, ale początkowo czynią ją też niezdecydowaną i bojaźliwą. Dynamika ich relacji ma w sobie coś autentycznego dla rodzeństwa: mogą się spierać, ale w ostateczności potrafią współpracować i stanąć za sobą murem. Mull wykorzystuje ich kontrastujące osobowości, by zbadać różne aspekty magicznego świata (niektóre zakamarki Baśnioboru mogą być odkryte dzięki ciekawości, w innych lepiej przydaje się rozwaga) i, co ważniejsze, by wykazać, że odwaga ma wiele form. Ten kontrast nie tylko napędza fabułę, ale i pokazuje, jak dzieci uczą się dojrzałości, ufności i dokonywania wyborów moralnych.

Styl pisarski Mulla jest prosty, przejrzysty i przystępny, dostosowany do odbiorcy w wieku szkolnym. Jednak pod tą prostotą kryje się warstwowość tematów: ciekawość i odpowiedzialność, pokusa i dyscyplina, odwaga i lekkomyślność. Najmocniejszą stroną powieści jest fakt, że autor nie traktuje swoich czytelników protekcjonalnie. Autor nie łagodzi mrocznych elementów – obecne są tu śmierć, niebezpieczeństwo i moralna dwuznaczność (głównie pytanie czy Seth został odpowiednio ukarany za swoje przewiny - a jednocześnie czy to nie jest część dorastania, że dzieci popełniają - nawet katastrofalne - błędy?). Nadaje to opowieści powagi, która wyróżnia ją spośród wielu utworów gatunku.

Słowem podsumowania:

„Baśniobór” to opowieść, która przypomina, że magia zawsze kryje się tuż za rogiem, ale by ją dostrzec – trzeba mieć odwagę, ciekawość i otwarte serce. Brandon Mull stworzył historię pełną przygód, niebezpieczeństw i cudów, która bawi, a jednocześnie uczy, że każde działanie ma swoje konsekwencje.

To książka idealna dla młodszych czytelników szukających niezapomnianej przygody, ale i dla dorosłych, którzy pragną ponownie poczuć dreszcz dziecięcej wyobraźni. Jeśli kochasz „Opowieści z Narnii”, klasyczne baśnie albo po prostu lubisz, gdy w fantastyce piękno miesza się z grozą – „Baśniobór” z pewnością Cię zachwyci.




 


Czy zdarza Wam się trafić na książkę idealnie skrojoną pod Was? W której zwyczajnie się zakochujecie, choć wcale nie jest najlepszą książką świata - ani nawet najlepszą, którą przeczytaliście? O takiej książce można powiedzieć, że ma to coś - coś specjalnego dla danego czytelnika, przez co zajmuje miejsce w jego czytelniczym sercu.

I ja mam tak właśnie z dwoma tomami "Kamogawa. Tropiciele smaków". Ot, kolejny japoński healing novel (iyashikei)- książkowy nostalgiczny otulacz, który wycisza i poprawia nastrój. I choć przeczytałam takich książek sporo, to właśnie Tropiciele smaków trafili w dziesiątek, w sam środek mojej czytelniczej tarczy. Oczarowała mnie zwykła-niezwykła historia ojca i córki, którzy prowadzą restaurację specjalizującą się w tropieniu smaków z dzieciństwa. Wszystko w tej powieści - i drugim tomie - emanuje ciepłem: od potraw, od których ślinka cieknie po relację głównych bohaterów, gdzie typowa szorstkość w stosunkach ojca z córką zastąpiła miłość do jedzenia i wspólna pamięć o matce. Do restauracji zaś przychodzą ludzie na życiowym zakręcie, których nagle naszła ogromna ochota na smaki z przeszłości - a ich skosztowanie daje ukojenie, spokój oraz w zadziwiający sposób niesie rozwiązanie problemu. 

Na tropie smaków z przeszłości

"Kamogawa" w swej prostej narracji stawia bardzo ważne pytanie: czy tęsknimy za samymi smakami z przeszłości, czy raczej za osobami, które te dania dla nas przygotowywały? Na pozór to książka o jedzeniu - opisów potraw jest tutaj sporo, a i sama para detektywów-restauratorów wyrusza na śledztwa dań. A jednak za tymi potrawami zawsze ktoś stoi - ktoś kto je przygotował albo z kim je jedliśmy. I właśnie to kryje się we wnętrzu tej powieści - opowieść o relacjach.

Oczarowało mnie w tej powieści połączenie japońskiego healing novel z powieścią w gruncie rzeczy detektywistyczną - nasi bohaterowie muszą przesłuchać świadków, wyruszyć tropem smaków z przeszłości, by odkryć jakie składniki kryły się za tym wyjątkowym dla kogoś daniem. A potem w ruch idzie magia kulinarna, by odtworzyć nie tylko smak, ale i atmosferę spożywanych posiłków.

Każda z opisywanych spraw - śledztw - ma także pewien schemat, który jednak nie sprawia wrażenia powtarzalności (jak to ma miejsce w "Zanim wystygnie kawa"), a pewnego rytmu. Składają się na niego chociażby powtarzane przed i po posiłku grzecznościowe formułki, prezentacja dań przez detektywa, a następnie opowieść o samym śledztwie. Historia nie kończy się jednak na wyjściu zadowolonego gościa - zostajemy jeszcze chwilę z ojcem i córką, których każde śledztwo zbliża do siebie, co celebrują jedząc wspólny posiłek.

Jedzenie jako pamięć

Nie wiem jak Wy, ale ja kiedy myślę o swojej babci to od razu czuję na języku jej jabłecznik, naleśniki, rosół - których nie ważne jakbym się starała nie umiem odtworzyć. Czy to jednak sam jabłecznik był cudowny, czy raczej towarzysząca mu atmosfera: beztroskie dzieciństwo, wakacje spędzane u babci, która tak się o mnie troszczyła.

W swym sednie powieść "Kamogawa" bada, jak jedzenie ucieleśnia pamięć. Każdy rozdział przedstawia klienta z nierozwiązanym pragnieniem: smakiem z dzieciństwa, daniem związanym z utraconą miłością, posiłkiem stanowiącym więź rodzinną. Dochodzenia rodziny Kamogawa – bardziej intuicyjne niż policyjne – prowadzą do odkrycia przepisów nie jako technicznych formuł, lecz jako nośników emocji i nostalgii, a także pewnego zamknięcia. Wszak odkrywszy przepis możemy wracać do tych chwil niczym do wspomnień, dzięki czemu osoba, która kojarzy się z danym posiłkiem ciągle jest z nami.

Proza Hisashi Kashiwai jest powściągliwa, oddająca spokojny rytm życia w Kioto. Unika melodramatyzmu; zamiast tego historie rozwijają się z rozmyślną powolnością, pozwalając, by to drobne szczegóły – składnik, ulotny wyraz twarzy, zapamiętany zapach – niosły emocjonalny ładunek. Tak jak potrawy przedstawiane w książce nie są tylko jedzeniem - a osobistą historią, niosącą pewien ciężar - tak i gotowanie przedstawione w tej powieści nie jest tylko technicznym połączeniem składników; jest sposobem na połączenie się ze wspomnieniami, z tożsamością, poczuciem przynależności.

Słowem podsumowania

 "Kamogawa. Tropiciele smaków" to nie jest książka dla każdego – nie znajdziecie tu nagłych zwrotów akcji czy mocnych emocji, ale spokojną, nostalgiczną opowieść, która koi jak miska gorącego ramenu (czy rosołku) w zimny dzień. To powieść dla tych, którzy lubią zanurzyć się w codziennych detalach - takich jak rodzaj ceramiki, cenią sobie literaturę pełną ciepła i refleksji, a przede wszystkim dla czytelników, którzy wierzą, że jedzenie to coś więcej niż tylko smak – że to wspomnienie, emocja i więź z drugim człowiekiem.

Polecam ją wszystkim miłośnikom literatury japońskiej, fanom healing novels i czytelnikom szukającym książki, która otuli, uspokoi i zostawi w sercu ciepło - takie uczucie, jakie towarzyszy nam po zjedzeniu bardzo smacznego posiłku, w bardzo dobrym towarzystwie. Dla mnie powiesć  Kamogawa stała się takim właśnie „comfort read” – historią, do której chce się wracać, jak do ulubionego dania z dzieciństwa. 

 



"Zabójczy tandem" to pełna ironicznego, miejscami absurdalnego humoru opowieść o parze staruszków z talentem do ładowania się w kłopoty. Myślałam, że będzie to komedia kryminalna, a to raczej komedia omyłek - i jakby na to nie patrzeć powieść drogi. Nikt tu nie skupia się na rozwiązaniu zagadki śmierci współpasażera - staruszkowie Sabina i Antoni mają inne sprawy na głowie niż zabawa w Pannę Marple. Ich celem jest skuteczna ucieczka z domu spokojnej starości do domku Sabiny - miejsca, które może wcale nie istnieć. Są jednak nad wyraz zdeterminowani - i nic ich nie powstrzyma: ani śmierć w pociągu, ani kąpiel w gnojówce. 

Jest to powieść lekka, w której nie brakuje przygody - coś w sam raz na wakacje (szczególnie na podróż PKP). Humor jest dość specyficzny - od tego czy do nas trafi zależy stopień dobrej zabawy, wszak "Zabójczy tandem" opiera się na przerysowanym humorze i absurdalnych sytuacjach, które przydarzają się parze zrzędliwych, ale jakże uroczych staruszków. Ogromną zaletą tej powieści jest to, że ciągle coś się dzieje, a przez to nie ma miejsca na nudę. Ja bawiłam się nieźle, choć zabrakło mi większej ekspozycji wątku kryminalnego. To książka do przeczytania, kiedy potrzebujecie niezobowiązującej lektury na 1-2 wieczory - gdzie całosć należy traktować z przymrużeniem oka i po prostu dać się porwać szalonym i zaskakującym perypetiom staruszków w niecodziennej podróży. 

Para nie do pary

Niewątpliwie najmocniejszą stroną "Zabójczego tandemu" jest para staruszków, która nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Jak wiadomo najlepiej sprawdzają się duety niedopasowane, w myśl zasady, że przeciwieństwa się przyciągają. Sabina wiedzie prym wśród wrednych staruszek - należy jej się miano "miss żmijowatości". Przy tym jest nieugięta - dosłownie dąży do celu po trupach - i zwyczajnie lepiej z nią nie zadzierać. Fascynuje ona jednak biednego Antoniego, który choć ma wątłe ciało, stara się pielęgnować w sobie ducha rycerskości. Idealnie sprawdzają się w powieści rozdziały pisane naprzemiennie z perspektywy Sabiny i Antoniego, gdyż każde z nich ma inny ogląd sytuacji. Są to postacie nie tylko odpowiednio przerysowane, by bawić - emanują także dobrą energią i zwyczajnie chce im się kibicować w walce z przeciwnościami losu, by w końcu dotarli do upragnionego domku i zaczęli na nowo życie "na wolności".

Nie ma to jak zacząć podróż z trupem

Podróż PKP rządzi się swymi prawami - Sabina jest na to gotowa. Na to, że pociąg będzie mieć opóźnienie czy na to, że współpasażerowie raczej podróży umilać nie będą. Nawet na trupa w pociągu Sabina jest gotowa - nawet bardziej niż na nieproszonego towarzysza podróży w postaci Antoniego. A sam trup wcale nie musi być takim złym pasażerem - przynajmniej milczy. Gdy jednak podejrzenia o dokonanie zbrodni mogą spaść na Sabinę, ta robi to, co należy zrobić - ucieka z pociągu wraz z Antonim zaczynając wielką podróż we dwoje. Jedna absurdalna sytuacja goni drugą, a my z łatwością wpadamy w wir tej zaskakującej podróży - bo nie sposób przewidzieć w jakich kłopotach znów znajdą się staruszkowie i jaki znajdą sposób na poradzenia sobie - szczególnie, że mottem życiowym Sabiny zdaje się być "po trupach do celu".

Wesołe jest życie staruszka

Ostatnim kluczowym elementem "Zabójczego tandemu" - obok pozornie niedobranej pary bohaterów (kto lubi motyw love-hate relationship?) i absurdalnych przygód, które pędzą na złamanie karku - jest humor. Jak przystało na komedię kryminalną musi być go sporo - tutaj jest naprawdę celny w dialogach i monologach wewnętrznych (w tym rozmowach Sabiny z Bogiem, którego kobieta zdaje się mieć na wyłączność). Należy jednak wziąć pod uwagę, że opiera się on mocno na przerysowaniu - a nie każdego to bawi. Humor to najtrudniejszy element do oceny - wszak jest niezwykle subiektywny. Z ręką na sercu  - nie zaśmiałam się w głos ani razu czytając "Zabójczy tandem", ale jeśli chodzi o komedie kryminalne jestem bardzo wymagająca - i jak na razie zachwyciła mnie jedynie twórczość Joanny Chmielewskiej (po której zresztą zostałam nazwana!). Za to jestem pewna, że książka spodoba się mojej mamie - wyjadaczce komedii kryminalnych, która nigdy nie przejdzie obojętnie obok nowej książki Iwony Banach, Alka Rogozińskiego czy Anety Jadowskiej. I choć ja nie zaśmiewałam się w głos to bawiłam się dobrze - byłam ciekawa w jaki nowy sposób Sabina wykorzysta biednego Antoniego do ratowania sytuacji. Mój wymóg absurdalnych i przerysowanych sytuacji został spełniony, żebym czerpała przyjemność z tej książki!

Słowem podsumowania...

„Zabójczy tandem” to lektura lekka, szalona i pełna zwrotów akcji, w której trup w pociągu to dopiero początek prawdziwych kłopotów. To nie kryminał dla tych, którzy szukają intrygi w stylu Agathy Christie, lecz raczej komedia drogi – absurdalna, energiczna i z przymrużeniem oka. Polecam szczególnie czytelnikom, którzy cenią absurdalny humor i przerysowane sytuacje lub szukają niezobowiązującej, dynamicznej lektury na wakacje czy podróż pociągiem. To powieść, która z pewnością spodoba się miłośnikom gatunku - wszystkim, którzy z uśmiechem czytają komedie kryminalne. Mimo że wątek kryminalny schodzi na dalszy plan, "Zabójczy tandem" to udana, wartka i oryginalna propozycja. To książka, którą należy czytać z przymrużeniem oka, dając się ponieść niepohamowanej determinacji staruszków. Ich podróż, choć zaczyna się od trupa, jest przede wszystkim pełną energii i dobrej zabawy ucieczką od nudy!


 


Holly Jackson odniosła sukces z "Przewodnikiem po zbrodni według grzecznej dziewczynki po zbrodni", jednak przy "Ocalało pięciu" pokazała, że potrafi od tego sukcesu się odciąć i napisać młodzieżowy thriller w zupełnie innym stylu. Tym razem zamiast bystrej nastolatki z nosem do rozwiązywania małomiasteczkowych zbrodni, Holly Jackson zabiera nas w przerażającą podróż kamperem, gdzie ekstremalna sytuacja - znalezienie się w pułapce - wystawi nastolatków na próbę człowieczeństwa. Cała powieść rozgrywa się w ciągu ośmiu godzin, wewnątrz zepsutego kampera, w którym sześcioro przyjaciół utknęło w szczerym polu — pod czujnym okiem snajpera.

Holly Jackson w pełni wykorzystuje ograniczenia tego pomysłu, zamieniając fizyczny brak ruchu w motor narracji. Książka czerpie energię z formuły uwięzienia w czterech ścianach (tutaj na przestrzeni dziewięciu i pół metra kampera): brak ucieczki, brak przeskoków w czasie, brak wytchnienia. Każdy trzask wewnątrz pojazdu i każdy cień poza zasięgiem reflektorów może oznaczać niebezpieczeństwo. Napięcie nie słabnie ani na moment, a bohaterowie — i czytelnik — trafiają do psychologicznego tygla. Dużo tutaj dialogów i wewnętrznych monologów głównej bohaterki, Red - które co prawda mogą nieco nużyć w środkowej części, jednak moim zdaniem dobrze oddały duszną atmosferę znajdowania się w ekstremalnej sytuacji, która z jednego zrobi potwora, a innego skłoni do wycofania się i skupienia na wzorze zasłonek. Choć początek potrzebuje trochę rozpędu to od momentu utknięcia w zamknięciu nie mogłam oderwać się od książki, a sam finał okazał się bardzo nieprzewidywalny!

Strach w zamknięciu

Umieszczenie całej akcji w kamperze w ciągu jednej nocy to odważny wybór, ale Jackson wykorzystuje klaustrofobiczne otoczenie na swoją korzyść. Kamper to nie tylko tło – to tykająca bomba, która wymusza konfrontacje i wyznania, które w innych okolicznościach nigdy by nie wypłynęły. Ograniczona przestrzeń i upływający czas wzmacniają każde słowo, każde kłamstwo, każdy moment paniki. Wiemy, że ktoś skrywa tajemnicę - a jednocześnie bohaterowie w desperacji szukają możliwości ucieczki. Czy nastąpi moment, w którym ktoś się złamie i wyjawi sekret, by ocalić życie przyjaciół? I czy na końcu pozostaną przyjaciółmi - gdy ekstremalna sytuacja ukaże ich prawdziwe oblicza?

Jak w poprzednich powieściach Jackson, intryga jest precyzyjnie skonstruowana. Wskazówki pojawiają się w odpowiednich momentach, fałszywe tropy podrzucane są w idealnym rytmie. Zagrożenie zewnętrzne to tylko połowa napięcia — druga połowa rodzi się z powolnego, nieuchronnego rozpadu zaufania między przyjaciółmi. Ograniczona przestrzeń potęguje wagę każdego kłamstwa i zdrady.

Mocne strony powieści bywają też jej słabością. Prowadzenie akcji w czasie rzeczywistym, choć wciągające, czasem odbiera miejsce na pogłębienie emocji — pewne wątki emocjonalne pozostają powierzchowne, a niektóre odkrycia fabularne pojawiają się wręcz mechanicznie. Kilka postaci zaczyna jako dobrze znane archetypy (porywczy, mózg grupy, mediator), choć Holly Jackson stara się je stopniowo komplikować. Finałowy zwrot akcji może czytelników podzielić - jedni uznają go za pomysłowy, inni za zbyt wydumany. 

Zło wewnątrz grupy

To, co podobało mi się najbardziej w tej powieści to narastający konflikt w grupie. Czający się na zewnątrz snajper schodzi na dalszy plan wobec tego, co dzieje się we wnętrzu kampera. Holly Jackson ma talent do pisania nastolatków, którzy brzmią autentycznie, a nie jak dorośli wcielający się w młodzież. Red i Oliver wyróżniają się jako postaci szczególnie fascynujące, zwłaszcza Oliver, którego rosnące złowrogie zachowanie stanowi mroczne odbicie zewnętrznego zagrożenia w postaci snajpera - ostatecznie największym zagrożeniem jest znalezienie się poza kamperem, a taką decyzję mogą podjąć jedynie osoby wewnątrz. Czy zdecydują się na wyrzucenie jednego z przyjaciół "na pewną śmierć?". To, jak Jackson bada traumę, poczucie winy i instynkt przetrwania poprzez tych bohaterów, jest po prostu genialne. 

Dynamika grupy to kolejny mocny punkt – wrzuceni w niewyobrażalną sytuację bohaterowie zmieniają sojusze, sekrety wychodzą na jaw, a zaufanie rozpada się w czasie rzeczywistym. Obserwowanie, jak ci ludzie zmieniają się pod presją, jest bardziej fascynujące niż sama zagadka.

Słowem podsumowania...

Największą siłą "Ocalało pięciu" jest atmosfera. Jackson znakomicie oddaje pierwotny strach przed byciem ściganym i klaustrofobię uwięzienia, wzmacniając to paranoją związaną z brakiem zaufania do bliskich. To książka, którą można pochłonąć w jeden wieczór — nie dlatego, że jest lekka, ale dlatego, że została skonstruowana tak, że przerwanie lektury grozi utratą budowanego napięcia. Może nie ma  śledczej złożoności "Przewodnika po zbrodni...", ale zagadka nie stanowi tutaj motora napędowego narracji. Choć początek może wydawać się nieco powolny, gdy bohaterowie zostają zamknięci, zostajemy wynagrodzeni. Holly Jackson umacnia swoją pozycję jako autorka thrillerów YA, po którą trzeba sięgać, oferując historię, która jest zarówno opowieścią o przetrwaniu, jak i o sekretach, które ludzie skrywają – oraz o tym, jak daleko są w stanie się posunąć, by je chronić.

 


"Dziwne obrazki" autorstwa Uketsu to śmiałe i nowatorskie dzieło w gatunku kryminału, które kwestionuje tradycyjne konwencje narracji, stawiając wizualne wskazówki w centrum zagadki - a nie postać detektywa. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się prosty: seria tajemniczych rysunków kryje klucz do rozwikłania wielowątkowej zagadki. Okazuje się jednak, że to misternie skonstruowane, intelektualnie stymulujące doświadczenie, które zaciera granicę między fikcją a śledztwem - jako czytelnicy dostajemy wszystkie wskazówki na obrazkach i  możemy się immersyjnie zaangażować w rozwiązanie sprawy.

Uketsu czerpie z mistrzów japońskiego kryminału, którzy nie bali się wychodzić poza gatunkowe ramy jak Ranpo Edogawa, i stawia sobie za cel dotarcie do czytelników mniej przyzwyczajonych do tradycyjnych książek — łączy prostotę z głębią, podważa pewne oczekiwania i stawia na interakcję - tak ważny element kultury nowych mediów.

I ty możesz być detektywem

Wyjątkowość "Dziwnych obrazków" tkwi w interaktywności powieści. W przeciwieństwie do tradycyjnych kryminałów, gdzie poszlaki ukryte są w dialogach lub narracji, Uketsu umieszcza wszystko, czego potrzebuje czytelnik, bezpośrednio w ilustracjach. To sprawia, że lektura zamienia się w aktywne śledztwo – książka zaprasza od pierwszych stron czytelnika do wytężenia wzroku, by dostrzec każdą kreskę, cień i pozornie nieistotny detal. Efekt? Niepowtarzalne wrażenie, jakbyśmy nie tyle czytali powieść, co rozwiązywali skomplikowaną łamigłówkę logiczną i sami łączyli poszczególne wątki - co daje ogromną satysfakcję, nawet jeśli odkryjemy rozwiązanie przed końcem książki.

Minimalistyczna proza stanowi dyskretne tło dla wizualnych wskazówek, potęgując uczucie niepokoju. Styl Uketsu jest powściągliwy, momentami wręcz chłodny, co paradoksalnie wzmacnia psychologiczne napięcie kryjące się pod powierzchnią. Przedstawione zbrodnie to nie tylko intelektualne zagadki – niosą ze sobą emocjonalny ciężar, a subtelność, z jaką autor odsłania motywacje i konsekwencje, zasługuje na uznanie. Jest coś bardzo japońskiego w tej pozornej emocjonalnej powściągliwości, która kumuluje się do momentu "cichego" wybuchu w postaci makabrycznych zbrodni. Choć pozbawiona sentymentalizmu, książka uchwyca samotność, poczucie winy i desperację, które często poprzedzają przemoc. Ten psychologiczny realizm nadaje łamigłówkom głębi — nie są one tylko intelektualnym wyzwaniem, ale też ludzką tragedią.

Triumf struktury, choć nie bez powtórzeń
"Dziwne obrazki" wciągają także strukturą. Punkt wyjścia jest zwodniczo prosty: zbiór pozornie niepowiązanych ilustracji, z których każda wiąże się z własną małą tajemnicą. Ale z czasem zaczyna wyłaniać się szersza narracja — sieć powiązanych ze sobą zbrodni, motywów i oszustw, ukrytych na widoku. Każdy rozdział poświęcony jest innemu obrazkowi, innej tajemnicy - ale jako czytelnicy domyślamy się, że w jakis sposób się łączą, co znów zachęca do wysilenia szarych komórek i snucia teorii.
Niestety pełna satysfakcja płynąca z interaktywności i immersyjności jest nieco zaburzona przez powtarzalność niektórych informacji oraz nadmierne wyjaśnianie. Uketsu jakby nie do końca ufa inteligencji czytelnika. Tutaj muszę przyznać, że Ranpo Edogawa znacznie lepiej radził sobie z wplataniem wyjaśnień w fabułę tak, żeby czytelnik zrozumiał, a jednocześnie nie czuł się jak dziecko, któremu trzeba wszystko wyjaśnić i powtórzyć. Te nadmiernie szczegółowe podsumowania w "Dziwnych obrazkach", choć mogą być pomocne dla osób czytających w biegu, nieco osłabiają satysfakcję płynącą z samodzielnego dochodzenia do rozwiązania. Elegancja minimalizmu zostaje tu nieco zachwiana, gdy każda nitka fabularna zostaje zawiązana po dwa razy, a powieść niepotrzebnie wydłużona.

Mimo to finał jest niezwykle satysfakcjonujący. To, jak wszystkie wątki splatają się w końcowych partiach, świadczy o pieczołowitości Uketsu. Odsłonięcie tajemnicy nie tylko wydaje się zasłużone – wręcz nieuniknione, jakby rozwiązanie od początku czekało na odkrycie. Dzięki temu ten niesmak związany z powtórzeniami i nadmiernym wyjaśnianiem odchodzi w zapomnienie. 

Słowem podsumowania...

"Dziwne obrazki" to nie tylko kryminał – to eksperyment literacki, który pyta: ile poszlak może kryć się na prostym obrazku? Okazuje się, że zaskakująco dużo. Choć momentami zbyt przewidywalny w wyjaśnieniach, całość jest tak świeża i wciągająca, że drobne niedociągnięcia łatwo wybaczyć. Powieść ma w sobie coś z "Domu z liści" (choć na dużo mniejszą skalę eksperymentu) - obie książki zapraszają czytelnika do aktywnego udziału. Czytanie "Dziwnych obrazków" sprawiło mi ogromną frajdę - szczególnie w tych fragmentach, w których przedstawiane są wskazówki. Ile to czasu człowiek spędził wpatrując się w obrazki i szukając rozwiązań nim przeszedł do przeczytania wyjaśnień! "Dziwne obrazki" to lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośników łamigłówek - którzy chcą się sprawdzić w roli detektywa-amatora. Uketsu daje nam wszystkie poszlaki na tacy, a i tak finałowe rozwiązanie potrafi zaskoczyć!

 


"Jak zostać piratem" to druga część przygód Halibuta Straszliwej Czkawki Trzeciego - czy tez po prostu Czkawki - młodego wikinga, który w niczym nie przypomina swojego walecznego plemienia. Chudy, niezdarny i niepasujący do wizerunku idealnego wojownika, Czkawka po raz kolejny udowadnia, że prawdziwa odwaga i heroizm nie zawsze idą w parze z siłą mięśni. Cressida Cowell stworzyła historię, która bawi, wzrusza i skłania do refleksji, utrzymując przy tym doskonałe tempo i charakterystyczny, pełen humoru styl.

Nie będę tego ukrywać, że dopiero drugi tom pozwolił mi w pełni docenić tę historię i unikatową kreacją chłopięcego świata, w którym odwaga mylona jest z brawurą, a siła z możliwością znęcania się nad innymi. Przy pierwszym tomie łapałam się ciągle na tym, że porównywałam książkę z filmem - a to zupełnie inne historie, które łączą raczej imiona bohaterów i motyw przewodni, czyli ukazanie, że nawet najbardziej niepozorna osoba, odstająca od grupy, może okazać się prawdziwym bohaterem. Czytając drugi tom jak coś zupełnie odrębnego od filmowych wyobrażeń doskonale się bawiłam - to napisana w duchu klasycznej przygodowej fantastyki dla dzieci, w duchu Roalda Dahla, tego pana od "Charliego i fabryki czekolady", książka pełna humoru, odrobiny dziecięcych obrzydliwości i ważnej lekcji, doprawiona pasującymi, narysowanymi niby dziecięcą ręką ilustracjami. To coś, co bardzo lubię - i w stu procentach "Jak zostać piratem" spełniło moje oczekiwania względem dziecięcych książek przygodowych (które można czytać niezależnie od wieku).

Nie należy otwierać trumny, na której jest napis "nie otwierać"

Czy może być lepsze połączenie dla przygodowej powieści niż wikingowie, piraci, smoki i poszukiwanie zaginionego skarbu? Od (niedorzecznego) treningu walki na miecze na morzu w ramach Pirackiego Programu Szkoleniowego pod okiem wrzeszczącego "no, dobra mazgaje!" Pyskacza Głąba po wyprawę na wyspę Czaszkowców, by odnaleźć skarb i przy okazji nie zbudzić smoków wrażliwych na zapach (brrr, najgorsza część przygotowań do wyprawy to kąpiel!), "Jak zostać piratem" wypełnione jest akcją.

Cressida Cowell świetnie wykreowała chłopięcy świat (już się nie czepiam braku dziewczynek), w którym liczą się brud, smród i siła mięśni. Bycie nieokrzesanym jest zaletą, a myślenie jest dla słabeuszy. I takim słabeuszem jest Czkawka oraz jego przyjaciel Śledzik - para bohaterów, która jest niedoceniana za to, że rusza głową (i czytając "nie otwierać" sugerują, by tego nie robić), by ostatecznie wszystkich uratować - i to nie koniecznie w chwale, bo ciche zwycięstwa, które prowadzą do rozwoju osobistego też mają znaczenie.

Jako druga część serii, "Jak zostać piratem" znakomicie rozwija uniwersum, wprowadzając kluczowe postaci dla przyszłych wydarzeń – arcywroga Czkawki oraz tajemniczego przodka, Srogobrodego Upiora. Cowell zręcznie łączy prostą, przystępną dla młodego czytelnika fabułę z elementami, które zapowiadają bardziej złożoną narrację w kolejnych tomach. To książka, która nie tylko bawi, ale też buduje fundamenty dla epickiej opowieści o dorastaniu, przeznaczeniu i odwadze bycia sobą - wbrew przyjętym zasadom toksycznej męskości i twardego wychowania, które reprezentuje Pyskacz.

Lekcja grubiańskiego zachowania dla dla zaawansowanych zostaje przerwana

Choć "Jak zostać piratem" utrzymane jest w lekkim tonie, Cowell nie unika głębszych tematów. Druga połowa książki wprowadza nieco mroczniejszy klimat, zwłaszcza gdy Czkawka staje przed wyborem między osobistą sławą a dobrem plemienia. To właśnie finałowa decyzja bohatera stanowi sedno przesłania tej opowieści – prawdziwy heroizm nie polega na zdobywaniu chwały, lecz na poświęceniu i odpowiedzialności za tych, których się kocha. To piękna, uniwersalna lekcja, podana bez nadęcia, za to z dużą dozą humoru i ciepła.

Do przesłania książki pasuje także postać Szczerbatka, smoka tak innego od filmowej wersji. Tutaj smoczek jest samolubny, drażliwy i nie daje się łatwo wytresować. Widać jednak jak stopniowo się zmienia - zależy mu na Czkawce, więc zaczyna stawiać jego dobro nad swoją wygodę. W kluczowych momentach nasz bohater może liczyć na pomoc niesfornego smoka, co buduje między nimi piękną przyjaźń. 

Słowem podsumowania...

Gdy odrzucić się zbędne porównywanie książki do filmu można dostrzec jej pełen potencjał. To świetna, pełna przygód i humoru powieść dla dzieci z mądrym przesłaniem. Czy Czkawka jest idealnym piratem i wikingiem? Nie, ale z pewnością jest Bohaterem, i to przez duże "B". Wszak nie jest łatwo odrzucić chwałę z myślą o innych - to tu się kryje prawdziwa odwaga. "Jak zostać piratem" to historia, która zachwyci zarówno młodych czytelników, jak i dorosłych, którzy w głębi duszy wciąż mają ochotę na przygodę. Dynamiczna akcja, błyskotliwe dialogi i postać Czkawki – nieidealnego, ale za to autentycznego bohatera – sprawiają, że trudno się od tej książki oderwać. Polecam ją miłośnikom piratów, smoków i opowieści o tym, że czasami największą siłą jest… bycie sobą!


 


Bycie Tajwańczykiem w XXI wieku oznacza, że w oczach reszty świata jest się częścią problemu, z którym trzeba sobie "poradzić", zagwozdki "do rozwiązania", potencjalnego punktu zapalnego "do opanowania".

Kluczem do zrozumienia o czym jest ta książka jest jej podtytuł: Kelly Brown przedstawia geopolityczne znaczenie Tajwanu oraz ewolucję samej wyspy w tym ujęciu. Nie jest więc to książka poświęcona społeczeństwu, kulturze (chyba, że mowa o kulturze politycznej) czy historii oderwanej od nadrzędnego celu, czyli ukazania znaczenia Tajwanu, osadzenia go między mocarstwami i uzmysłowienia czytelnikowi, że nie interesować się kwestią Tajwanu to jak nie interesować się losami świata, bo to właśnie to miejsce może być punktem zapalnym nowej wojny światowej. W ujęciu Browna Tajwan jawi się jako paradoks: mała wyspa z ograniczonym uznaniem międzynarodowym, a zarazem gigant pod względem technologii (zwłaszcza półprzewodników), przykład demokratycznej przemiany w Azji i pewnej kulturowej odporności. Brown pokazuje, że tożsamość Tajwanu nie jest ani w pełni chińska, ani całkowicie „inna” – to tożsamość wykształcona przez konflikt, kompromis i nieustanne dążenie do autonomii.

Jako książka mająca w sobie wiele z historii politycznej oraz mocnego osadzenia w obecnych konfliktach geopolitycznych "Tajwan. Krótka historia małej wyspy i jej wpływ na losy świata" może zawieść tych, którzy szukają pozycji opisującej problemy społeczne czy codzienne życie - podobnie jak wydana przez to samo wydawnictwo "Korea. Nowa historia Północy i Południa" Victora Cha i Ramona Pacheco Pardo. W obu przypadkach są fragmenty, w których ilość faktów i nazwisk może przytłoczyć - należy się odpowiednio nastawić i traktować tę książkę bardziej jako formę popularnonaukową z zacięciem politologicznym / stosunków międzynarodowych niż typowy reportaż o losach konkretnych mieszkańców Tajwanu - tego tutaj nie uraczymy.

Przejrzyste kompendium wiedzy o najbardziej zapalnym punkcie we współczesnej geopolityce

Książka Browna nie jest odkrywcza dla tych, którzy siedzą już mocno w temacie, ale idealnie sprawdza się jako  solidne wprowadzenie. Punkt wyjścia jest bardzo ciekawy: zadanie pytania o tajwańską tożsamość narodową. Dzięki temu w dalszej części nawet odnosząc się do Chin i Stanów Zjednoczonych - kluczowych graczy w kwestii Tajwanu - autor nie traci z oczu wyspy i jej mieszkańców. Kolejny rozdział poświęcony jest historii, która stanowi ważny fundament do zrozumienia współczesnych dylematów. Następne dwa rozdziały są bardzo ważne - analizują drogę do demokracji i rozwój gospodarczy, dwa elementy, który sprawiły, że kwestii Tajwanu nie jest tak łatwo porzucić światu. Następnie Brown przechodzi do relacji Tajwanu z USA i Chinami - w moim odczucia ta część jest odrobinę zbyt rozwleczona i wtórna. Całość kończy próba odpowiedzi na pytanie jakie znaczenie miałby wybuch wojny w Cieśninie Tajwańskiej oraz prognoza działań na przyszłość (co znów jest bardzo typowe dla nauk politycznych, a nie koniecznie np: społecznych).

Styl Browna jest prosty i przejrzysty, argumentacja przystępna, a ton – rzeczowy, choć nieobojętny. Zamiast przytłaczać czytelnika akademickim żargonem czy przesadną szczegółowością (poza fragmentami o prezydentach), autor prowadzi logiczną i dobrze uporządkowaną narrację, śledząc losy Tajwanu – od czasów kolonialnych, przez okupację japońską, aż po jego przemianę w dynamiczną demokrację i potęgę gospodarczą, wszystko umieszczając w kontekście napięć pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi.

Brown wyjaśnia, dlaczego Tajwan ma dziś kluczowe znaczenie. Dzięki dominacji w produkcji półprzewodników, stabilnym instytucjom demokratycznym i unikatowej tożsamości kulturowej, wyspa staje się nie tylko pionkiem w grze mocarstw, ale symbolem starcia autorytaryzmu z demokracją. Skutki ewentualnego konfliktu – według Browna – mogłyby być globalne i równie destabilizujące, a może nawet groźniejsze niż obecne napięcia na Bliskim Wschodzie. 

Siłą tego opracowania jest analiza współczesnych realiów. Około połowa tekstu poświęcona jest bieżącej sytuacji politycznej Tajwanu i możliwym scenariuszom przyszłości. Autor nie proponuje łatwych odpowiedzi, podkreśla złożoność tematu i wagę dyplomatycznej rozwagi. Dzięki temu po przeczytaniu książki możemy dostrzec znaczenie wyspy i tytułowy "wpływ na losy świata".

Krótka ta "krótka historia"

O ile druga część tytułu zostaje w książce odpowiednio rozwinięta - i stanowi motyw przewodni analizy - to "krótka historia" pozostawia pewien niedosyt. Momentami chciałoby się, by autor bardziej zagłębił się w kulturowy pejzaż Tajwanu: jego historię rdzennych ludów, życie artystyczne czy wewnętrzne sprzeczności polityczne i problemy społeczne. Jest to jednak cena za klarowność wywodu - książka nie zbacza w rejony, które nie są związane z budowaniem narracji o znaczeniu Tajwanu dla świata - czy to w kontekście możliwego konfliktu, czy też pewnej unikalności, symbolu przejścia od rządów autorytarnych do demokracji w Azji (nawet jeśli za podobny przypadek uznamy Koreę Południową - wyjątkowość Tajwanu tkwi w tym, że jest to państwa nieuznawane przez większość rządów na świecie).

Drugim zarzutem jest pewna powtarzalność dotycząca informacji związanych z poszczególnymi prezydentami, a także rozwojem relacji z USA i Tajwanem. Nie ukrywam, że miałam wrażenie, że już to czytałam przy kolejnym podrozdziale i czułam się znużona - a zajmuje się naukami o polityce, więc dla "laików" te fragmenty mogą być podwójnie wymagające.

Słowem podsumowania...

Nie ulega wątpliwości, że w dzisiejszym świecie ignorowanie kwestii Tajwanu - możliwego "punktu zapalnego" - jest błędem. Jednocześnie medialny, alarmistyczny ton nie służy rzetelnemu przedstawieniu sytuacji w regionie. Odpowiedzią na tę potrzebę jest właśnie ta książka: przystępna, wyważona, pomagająca zrozumieć współczesne geopolityczne wyzwania. "Tajwan" daje czytelnikowi solidne podstawy do zrozumienia, dlaczego los tej niewielkiej wyspy może wpłynąć na kształt globalnego ładu w XXI wieku. Ponadto Brown ukazuje, że Tajwan wymyka się prostym podziałom na Wschód - Zachód, autokracja - demokracja poprzez ukazanie dynamicznej przemiany politycznej Tajwanu. Oczywiście nie jest to książka wyczerpująca tematykę tej wyspy i jej mieszkańców - wyraźnie skupia się na wybranych aspektach (historia/kultura polityczna, gospodarka, geopolityka), dzięki czemu wywód jest uporządkowany i klarowny - nawet jeśli pozostawia pewien niedosyt w sferze tematów społecznych czy kulturowych. Jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego mała wyspa może zatrząść globalnym porządkiem – ta książka to właściwe miejsce, by zacząć.



Starsze posty Strona główna

ABOUT AUTHOR

안녕하세요! Z wykształcenia doktor nauk politycznych i magister filmoznawstwa, hobbistycznie zapalona czytelniczka! Zapraszam na bloga o książkach, filmach oraz Półwyspie Koreańskim - czyli moich największych pasjach!

Categories

  • abyssos 1
  • agora 2
  • akurat 2
  • albatros 4
  • artrage 2
  • azjatyckie 88
  • beYA 1
  • bliski wschód 1
  • Books4YA 3
  • chiny 9
  • ciekawostki 7
  • copernicuscenterpress 2
  • cyberpunk 1
  • czarna owca 1
  • czarne 3
  • czytelnik 1
  • dark fantasy 7
  • dialog 8
  • dlaczemu 2
  • dolnośląskie 1
  • dystopia 3
  • esej 4
  • europa wschodnia 1
  • fabryka słów 108
  • fae 1
  • fantastycznyorient 16
  • fantastyka 183
  • filia 2
  • film 3
  • filtry 1
  • format 1
  • foxgames 1
  • galeriaksiążki 1
  • gra książkowa 1
  • gramatyka 3
  • groza 15
  • harde 1
  • healing novel 5
  • hi:story 1
  • horror 18
  • idiom 3
  • indie 5
  • instagram 5
  • iyashikei 2
  • jaguar 2
  • japonia 33
  • kdrama 1
  • kirin 6
  • komedia kryminalna 5
  • komiks 3
  • korea 43
  • koreański 9
  • kryminał 23
  • krytyka polityczna 1
  • książki 188
  • kwiaty orientu 2
  • literatura dziecięca 4
  • literatura młodzieżowa 28
  • literatura piękna 20
  • literatura podróżnicza 2
  • luna 1
  • marginesy 2
  • matronat 1
  • mitologia 2
  • mova 3
  • mustread 2
  • muza 5
  • naukowe 8
  • new adult 3
  • nonfiction 6
  • nowa baśń 14
  • nyks 1
  • obyczajowa 1
  • papierowyksiężyc 2
  • patronat 4
  • planetaczytelnika 1
  • podróżnicza 1
  • powieść gotycka 2
  • powieść historyczna 12
  • prószyński 5
  • recenzja 175
  • relacja 7
  • replika 4
  • reportaż 12
  • retelling 1
  • retrobuki 18
  • romans 7
  • romantasy 1
  • sensacja 2
  • sf 19
  • słownictwo 8
  • sqn 6
  • szczeliny 1
  • świat książki 1
  • tajfuny 1
  • tajwan 2
  • thriller 6
  • urban fantasy 15
  • uroboros 13
  • vesper 3
  • w.a.b. 5
  • warbook 8
  • weird fiction 1
  • weneedya 2
  • wielka litera 1
  • wietnam 1
  • wydawnictwo ix 1
  • wydawnictwo kobiece 1
  • wydawnictwo literackie 2
  • wydawnictwo mięta 6
  • Wydawnictwo Noir sur Blanc 1
  • wydawnictwo poznańskie 1
  • wydawnictwo spisek pisarzy 1
  • wydawnictwo wilga 1
  • wydawnictwonoca 1
  • wyszukane 1
  • yaponia 2
  • you&ya 15
  • youngadult 26
  • yumeka 5
  • zielona sowa 1
  • znak 11
  • zygzaki 1

Matronat

Matronat
Trylogia Hierarchia magii

Matronat

Matronat
Trylogia Magów szkła

POPULAR POSTS

  • Polka w Korei (recenzja)
  • Cztery śledztwa Sherlocka Holmesa (recenzja)
  • Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki (recenzja)
  • Snape. Prawdziwa twarz tajemniczego mistrza eliksirów
  • Jak mówić po smoczemu
  • Kocham, mama
  • Beniamin Ashwood (recenzja)
  • Zabójczy tandem
  • Ukochane równanie profesora (recenzja)
  • Kamogawa. Tropiciele smaków
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu

Blog Archive

Ważne

Wszystkie zamieszczone tutaj teksty oraz grafiki są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie bez mojej zgody.

FOLLOW ME @ INSTAGRAM

Gdzie mnie znaleźć

  • Instagram
  • Lubimy czytać
  • Goodreads

Featured Post

#retrobuki

Copyright © 2016 Pani Papierek. Created by OddThemes