Pani Papierek

  • Home
  • Książkach
    • Azjatyckie
    • Naukowe
    • Gatunkowe
      • Fantastyka
      • Kryminał
  • Filmach
  • Korei
    • 한국어
    • Ciekawostki
  • Instagram
  • Współpraca

 


Holly Jackson odniosła sukces z "Przewodnikiem po zbrodni według grzecznej dziewczynki po zbrodni", jednak przy "Ocalało pięciu" pokazała, że potrafi od tego sukcesu się odciąć i napisać młodzieżowy thriller w zupełnie innym stylu. Tym razem zamiast bystrej nastolatki z nosem do rozwiązywania małomiasteczkowych zbrodni, Holly Jackson zabiera nas w przerażającą podróż kamperem, gdzie ekstremalna sytuacja - znalezienie się w pułapce - wystawi nastolatków na próbę człowieczeństwa. Cała powieść rozgrywa się w ciągu ośmiu godzin, wewnątrz zepsutego kampera, w którym sześcioro przyjaciół utknęło w szczerym polu — pod czujnym okiem snajpera.

Holly Jackson w pełni wykorzystuje ograniczenia tego pomysłu, zamieniając fizyczny brak ruchu w motor narracji. Książka czerpie energię z formuły uwięzienia w czterech ścianach (tutaj na przestrzeni dziewięciu i pół metra kampera): brak ucieczki, brak przeskoków w czasie, brak wytchnienia. Każdy trzask wewnątrz pojazdu i każdy cień poza zasięgiem reflektorów może oznaczać niebezpieczeństwo. Napięcie nie słabnie ani na moment, a bohaterowie — i czytelnik — trafiają do psychologicznego tygla. Dużo tutaj dialogów i wewnętrznych monologów głównej bohaterki, Red - które co prawda mogą nieco nużyć w środkowej części, jednak moim zdaniem dobrze oddały duszną atmosferę znajdowania się w ekstremalnej sytuacji, która z jednego zrobi potwora, a innego skłoni do wycofania się i skupienia na wzorze zasłonek. Choć początek potrzebuje trochę rozpędu to od momentu utknięcia w zamknięciu nie mogłam oderwać się od książki, a sam finał okazał się bardzo nieprzewidywalny!

Strach w zamknięciu

Umieszczenie całej akcji w kamperze w ciągu jednej nocy to odważny wybór, ale Jackson wykorzystuje klaustrofobiczne otoczenie na swoją korzyść. Kamper to nie tylko tło – to tykająca bomba, która wymusza konfrontacje i wyznania, które w innych okolicznościach nigdy by nie wypłynęły. Ograniczona przestrzeń i upływający czas wzmacniają każde słowo, każde kłamstwo, każdy moment paniki. Wiemy, że ktoś skrywa tajemnicę - a jednocześnie bohaterowie w desperacji szukają możliwości ucieczki. Czy nastąpi moment, w którym ktoś się złamie i wyjawi sekret, by ocalić życie przyjaciół? I czy na końcu pozostaną przyjaciółmi - gdy ekstremalna sytuacja ukaże ich prawdziwe oblicza?

Jak w poprzednich powieściach Jackson, intryga jest precyzyjnie skonstruowana. Wskazówki pojawiają się w odpowiednich momentach, fałszywe tropy podrzucane są w idealnym rytmie. Zagrożenie zewnętrzne to tylko połowa napięcia — druga połowa rodzi się z powolnego, nieuchronnego rozpadu zaufania między przyjaciółmi. Ograniczona przestrzeń potęguje wagę każdego kłamstwa i zdrady.

Mocne strony powieści bywają też jej słabością. Prowadzenie akcji w czasie rzeczywistym, choć wciągające, czasem odbiera miejsce na pogłębienie emocji — pewne wątki emocjonalne pozostają powierzchowne, a niektóre odkrycia fabularne pojawiają się wręcz mechanicznie. Kilka postaci zaczyna jako dobrze znane archetypy (porywczy, mózg grupy, mediator), choć Holly Jackson stara się je stopniowo komplikować. Finałowy zwrot akcji może czytelników podzielić - jedni uznają go za pomysłowy, inni za zbyt wydumany. 

Zło wewnątrz grupy

To, co podobało mi się najbardziej w tej powieści to narastający konflikt w grupie. Czający się na zewnątrz snajper schodzi na dalszy plan wobec tego, co dzieje się we wnętrzu kampera. Holly Jackson ma talent do pisania nastolatków, którzy brzmią autentycznie, a nie jak dorośli wcielający się w młodzież. Red i Oliver wyróżniają się jako postaci szczególnie fascynujące, zwłaszcza Oliver, którego rosnące złowrogie zachowanie stanowi mroczne odbicie zewnętrznego zagrożenia w postaci snajpera - ostatecznie największym zagrożeniem jest znalezienie się poza kamperem, a taką decyzję mogą podjąć jedynie osoby wewnątrz. Czy zdecydują się na wyrzucenie jednego z przyjaciół "na pewną śmierć?". To, jak Jackson bada traumę, poczucie winy i instynkt przetrwania poprzez tych bohaterów, jest po prostu genialne. 

Dynamika grupy to kolejny mocny punkt – wrzuceni w niewyobrażalną sytuację bohaterowie zmieniają sojusze, sekrety wychodzą na jaw, a zaufanie rozpada się w czasie rzeczywistym. Obserwowanie, jak ci ludzie zmieniają się pod presją, jest bardziej fascynujące niż sama zagadka.

Słowem podsumowania...

Największą siłą "Ocalało pięciu" jest atmosfera. Jackson znakomicie oddaje pierwotny strach przed byciem ściganym i klaustrofobię uwięzienia, wzmacniając to paranoją związaną z brakiem zaufania do bliskich. To książka, którą można pochłonąć w jeden wieczór — nie dlatego, że jest lekka, ale dlatego, że została skonstruowana tak, że przerwanie lektury grozi utratą budowanego napięcia. Może nie ma  śledczej złożoności "Przewodnika po zbrodni...", ale zagadka nie stanowi tutaj motora napędowego narracji. Choć początek może wydawać się nieco powolny, gdy bohaterowie zostają zamknięci, zostajemy wynagrodzeni. Holly Jackson umacnia swoją pozycję jako autorka thrillerów YA, po którą trzeba sięgać, oferując historię, która jest zarówno opowieścią o przetrwaniu, jak i o sekretach, które ludzie skrywają – oraz o tym, jak daleko są w stanie się posunąć, by je chronić.

 


"Dziwne obrazki" autorstwa Uketsu to śmiałe i nowatorskie dzieło w gatunku kryminału, które kwestionuje tradycyjne konwencje narracji, stawiając wizualne wskazówki w centrum zagadki - a nie postać detektywa. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się prosty: seria tajemniczych rysunków kryje klucz do rozwikłania wielowątkowej zagadki. Okazuje się jednak, że to misternie skonstruowane, intelektualnie stymulujące doświadczenie, które zaciera granicę między fikcją a śledztwem - jako czytelnicy dostajemy wszystkie wskazówki na obrazkach i  możemy się immersyjnie zaangażować w rozwiązanie sprawy.

Uketsu czerpie z mistrzów japońskiego kryminału, którzy nie bali się wychodzić poza gatunkowe ramy jak Ranpo Edogawa, i stawia sobie za cel dotarcie do czytelników mniej przyzwyczajonych do tradycyjnych książek — łączy prostotę z głębią, podważa pewne oczekiwania i stawia na interakcję - tak ważny element kultury nowych mediów.

I ty możesz być detektywem

Wyjątkowość "Dziwnych obrazków" tkwi w interaktywności powieści. W przeciwieństwie do tradycyjnych kryminałów, gdzie poszlaki ukryte są w dialogach lub narracji, Uketsu umieszcza wszystko, czego potrzebuje czytelnik, bezpośrednio w ilustracjach. To sprawia, że lektura zamienia się w aktywne śledztwo – książka zaprasza od pierwszych stron czytelnika do wytężenia wzroku, by dostrzec każdą kreskę, cień i pozornie nieistotny detal. Efekt? Niepowtarzalne wrażenie, jakbyśmy nie tyle czytali powieść, co rozwiązywali skomplikowaną łamigłówkę logiczną i sami łączyli poszczególne wątki - co daje ogromną satysfakcję, nawet jeśli odkryjemy rozwiązanie przed końcem książki.

Minimalistyczna proza stanowi dyskretne tło dla wizualnych wskazówek, potęgując uczucie niepokoju. Styl Uketsu jest powściągliwy, momentami wręcz chłodny, co paradoksalnie wzmacnia psychologiczne napięcie kryjące się pod powierzchnią. Przedstawione zbrodnie to nie tylko intelektualne zagadki – niosą ze sobą emocjonalny ciężar, a subtelność, z jaką autor odsłania motywacje i konsekwencje, zasługuje na uznanie. Jest coś bardzo japońskiego w tej pozornej emocjonalnej powściągliwości, która kumuluje się do momentu "cichego" wybuchu w postaci makabrycznych zbrodni. Choć pozbawiona sentymentalizmu, książka uchwyca samotność, poczucie winy i desperację, które często poprzedzają przemoc. Ten psychologiczny realizm nadaje łamigłówkom głębi — nie są one tylko intelektualnym wyzwaniem, ale też ludzką tragedią.

Triumf struktury, choć nie bez powtórzeń
"Dziwne obrazki" wciągają także strukturą. Punkt wyjścia jest zwodniczo prosty: zbiór pozornie niepowiązanych ilustracji, z których każda wiąże się z własną małą tajemnicą. Ale z czasem zaczyna wyłaniać się szersza narracja — sieć powiązanych ze sobą zbrodni, motywów i oszustw, ukrytych na widoku. Każdy rozdział poświęcony jest innemu obrazkowi, innej tajemnicy - ale jako czytelnicy domyślamy się, że w jakis sposób się łączą, co znów zachęca do wysilenia szarych komórek i snucia teorii.
Niestety pełna satysfakcja płynąca z interaktywności i immersyjności jest nieco zaburzona przez powtarzalność niektórych informacji oraz nadmierne wyjaśnianie. Uketsu jakby nie do końca ufa inteligencji czytelnika. Tutaj muszę przyznać, że Ranpo Edogawa znacznie lepiej radził sobie z wplataniem wyjaśnień w fabułę tak, żeby czytelnik zrozumiał, a jednocześnie nie czuł się jak dziecko, któremu trzeba wszystko wyjaśnić i powtórzyć. Te nadmiernie szczegółowe podsumowania w "Dziwnych obrazkach", choć mogą być pomocne dla osób czytających w biegu, nieco osłabiają satysfakcję płynącą z samodzielnego dochodzenia do rozwiązania. Elegancja minimalizmu zostaje tu nieco zachwiana, gdy każda nitka fabularna zostaje zawiązana po dwa razy, a powieść niepotrzebnie wydłużona.

Mimo to finał jest niezwykle satysfakcjonujący. To, jak wszystkie wątki splatają się w końcowych partiach, świadczy o pieczołowitości Uketsu. Odsłonięcie tajemnicy nie tylko wydaje się zasłużone – wręcz nieuniknione, jakby rozwiązanie od początku czekało na odkrycie. Dzięki temu ten niesmak związany z powtórzeniami i nadmiernym wyjaśnianiem odchodzi w zapomnienie. 

Słowem podsumowania...

"Dziwne obrazki" to nie tylko kryminał – to eksperyment literacki, który pyta: ile poszlak może kryć się na prostym obrazku? Okazuje się, że zaskakująco dużo. Choć momentami zbyt przewidywalny w wyjaśnieniach, całość jest tak świeża i wciągająca, że drobne niedociągnięcia łatwo wybaczyć. Powieść ma w sobie coś z "Domu z liści" (choć na dużo mniejszą skalę eksperymentu) - obie książki zapraszają czytelnika do aktywnego udziału. Czytanie "Dziwnych obrazków" sprawiło mi ogromną frajdę - szczególnie w tych fragmentach, w których przedstawiane są wskazówki. Ile to czasu człowiek spędził wpatrując się w obrazki i szukając rozwiązań nim przeszedł do przeczytania wyjaśnień! "Dziwne obrazki" to lektura obowiązkowa dla wszystkich miłośników łamigłówek - którzy chcą się sprawdzić w roli detektywa-amatora. Uketsu daje nam wszystkie poszlaki na tacy, a i tak finałowe rozwiązanie potrafi zaskoczyć!

 


"Jak zostać piratem" to druga część przygód Halibuta Straszliwej Czkawki Trzeciego - czy tez po prostu Czkawki - młodego wikinga, który w niczym nie przypomina swojego walecznego plemienia. Chudy, niezdarny i niepasujący do wizerunku idealnego wojownika, Czkawka po raz kolejny udowadnia, że prawdziwa odwaga i heroizm nie zawsze idą w parze z siłą mięśni. Cressida Cowell stworzyła historię, która bawi, wzrusza i skłania do refleksji, utrzymując przy tym doskonałe tempo i charakterystyczny, pełen humoru styl.

Nie będę tego ukrywać, że dopiero drugi tom pozwolił mi w pełni docenić tę historię i unikatową kreacją chłopięcego świata, w którym odwaga mylona jest z brawurą, a siła z możliwością znęcania się nad innymi. Przy pierwszym tomie łapałam się ciągle na tym, że porównywałam książkę z filmem - a to zupełnie inne historie, które łączą raczej imiona bohaterów i motyw przewodni, czyli ukazanie, że nawet najbardziej niepozorna osoba, odstająca od grupy, może okazać się prawdziwym bohaterem. Czytając drugi tom jak coś zupełnie odrębnego od filmowych wyobrażeń doskonale się bawiłam - to napisana w duchu klasycznej przygodowej fantastyki dla dzieci, w duchu Roalda Dahla, tego pana od "Charliego i fabryki czekolady", książka pełna humoru, odrobiny dziecięcych obrzydliwości i ważnej lekcji, doprawiona pasującymi, narysowanymi niby dziecięcą ręką ilustracjami. To coś, co bardzo lubię - i w stu procentach "Jak zostać piratem" spełniło moje oczekiwania względem dziecięcych książek przygodowych (które można czytać niezależnie od wieku).

Nie należy otwierać trumny, na której jest napis "nie otwierać"

Czy może być lepsze połączenie dla przygodowej powieści niż wikingowie, piraci, smoki i poszukiwanie zaginionego skarbu? Od (niedorzecznego) treningu walki na miecze na morzu w ramach Pirackiego Programu Szkoleniowego pod okiem wrzeszczącego "no, dobra mazgaje!" Pyskacza Głąba po wyprawę na wyspę Czaszkowców, by odnaleźć skarb i przy okazji nie zbudzić smoków wrażliwych na zapach (brrr, najgorsza część przygotowań do wyprawy to kąpiel!), "Jak zostać piratem" wypełnione jest akcją.

Cressida Cowell świetnie wykreowała chłopięcy świat (już się nie czepiam braku dziewczynek), w którym liczą się brud, smród i siła mięśni. Bycie nieokrzesanym jest zaletą, a myślenie jest dla słabeuszy. I takim słabeuszem jest Czkawka oraz jego przyjaciel Śledzik - para bohaterów, która jest niedoceniana za to, że rusza głową (i czytając "nie otwierać" sugerują, by tego nie robić), by ostatecznie wszystkich uratować - i to nie koniecznie w chwale, bo ciche zwycięstwa, które prowadzą do rozwoju osobistego też mają znaczenie.

Jako druga część serii, "Jak zostać piratem" znakomicie rozwija uniwersum, wprowadzając kluczowe postaci dla przyszłych wydarzeń – arcywroga Czkawki oraz tajemniczego przodka, Srogobrodego Upiora. Cowell zręcznie łączy prostą, przystępną dla młodego czytelnika fabułę z elementami, które zapowiadają bardziej złożoną narrację w kolejnych tomach. To książka, która nie tylko bawi, ale też buduje fundamenty dla epickiej opowieści o dorastaniu, przeznaczeniu i odwadze bycia sobą - wbrew przyjętym zasadom toksycznej męskości i twardego wychowania, które reprezentuje Pyskacz.

Lekcja grubiańskiego zachowania dla dla zaawansowanych zostaje przerwana

Choć "Jak zostać piratem" utrzymane jest w lekkim tonie, Cowell nie unika głębszych tematów. Druga połowa książki wprowadza nieco mroczniejszy klimat, zwłaszcza gdy Czkawka staje przed wyborem między osobistą sławą a dobrem plemienia. To właśnie finałowa decyzja bohatera stanowi sedno przesłania tej opowieści – prawdziwy heroizm nie polega na zdobywaniu chwały, lecz na poświęceniu i odpowiedzialności za tych, których się kocha. To piękna, uniwersalna lekcja, podana bez nadęcia, za to z dużą dozą humoru i ciepła.

Do przesłania książki pasuje także postać Szczerbatka, smoka tak innego od filmowej wersji. Tutaj smoczek jest samolubny, drażliwy i nie daje się łatwo wytresować. Widać jednak jak stopniowo się zmienia - zależy mu na Czkawce, więc zaczyna stawiać jego dobro nad swoją wygodę. W kluczowych momentach nasz bohater może liczyć na pomoc niesfornego smoka, co buduje między nimi piękną przyjaźń. 

Słowem podsumowania...

Gdy odrzucić się zbędne porównywanie książki do filmu można dostrzec jej pełen potencjał. To świetna, pełna przygód i humoru powieść dla dzieci z mądrym przesłaniem. Czy Czkawka jest idealnym piratem i wikingiem? Nie, ale z pewnością jest Bohaterem, i to przez duże "B". Wszak nie jest łatwo odrzucić chwałę z myślą o innych - to tu się kryje prawdziwa odwaga. "Jak zostać piratem" to historia, która zachwyci zarówno młodych czytelników, jak i dorosłych, którzy w głębi duszy wciąż mają ochotę na przygodę. Dynamiczna akcja, błyskotliwe dialogi i postać Czkawki – nieidealnego, ale za to autentycznego bohatera – sprawiają, że trudno się od tej książki oderwać. Polecam ją miłośnikom piratów, smoków i opowieści o tym, że czasami największą siłą jest… bycie sobą!


 


Bycie Tajwańczykiem w XXI wieku oznacza, że w oczach reszty świata jest się częścią problemu, z którym trzeba sobie "poradzić", zagwozdki "do rozwiązania", potencjalnego punktu zapalnego "do opanowania".

Kluczem do zrozumienia o czym jest ta książka jest jej podtytuł: Kelly Brown przedstawia geopolityczne znaczenie Tajwanu oraz ewolucję samej wyspy w tym ujęciu. Nie jest więc to książka poświęcona społeczeństwu, kulturze (chyba, że mowa o kulturze politycznej) czy historii oderwanej od nadrzędnego celu, czyli ukazania znaczenia Tajwanu, osadzenia go między mocarstwami i uzmysłowienia czytelnikowi, że nie interesować się kwestią Tajwanu to jak nie interesować się losami świata, bo to właśnie to miejsce może być punktem zapalnym nowej wojny światowej. W ujęciu Browna Tajwan jawi się jako paradoks: mała wyspa z ograniczonym uznaniem międzynarodowym, a zarazem gigant pod względem technologii (zwłaszcza półprzewodników), przykład demokratycznej przemiany w Azji i pewnej kulturowej odporności. Brown pokazuje, że tożsamość Tajwanu nie jest ani w pełni chińska, ani całkowicie „inna” – to tożsamość wykształcona przez konflikt, kompromis i nieustanne dążenie do autonomii.

Jako książka mająca w sobie wiele z historii politycznej oraz mocnego osadzenia w obecnych konfliktach geopolitycznych "Tajwan. Krótka historia małej wyspy i jej wpływ na losy świata" może zawieść tych, którzy szukają pozycji opisującej problemy społeczne czy codzienne życie - podobnie jak wydana przez to samo wydawnictwo "Korea. Nowa historia Północy i Południa" Victora Cha i Ramona Pacheco Pardo. W obu przypadkach są fragmenty, w których ilość faktów i nazwisk może przytłoczyć - należy się odpowiednio nastawić i traktować tę książkę bardziej jako formę popularnonaukową z zacięciem politologicznym / stosunków międzynarodowych niż typowy reportaż o losach konkretnych mieszkańców Tajwanu - tego tutaj nie uraczymy.

Przejrzyste kompendium wiedzy o najbardziej zapalnym punkcie we współczesnej geopolityce

Książka Browna nie jest odkrywcza dla tych, którzy siedzą już mocno w temacie, ale idealnie sprawdza się jako  solidne wprowadzenie. Punkt wyjścia jest bardzo ciekawy: zadanie pytania o tajwańską tożsamość narodową. Dzięki temu w dalszej części nawet odnosząc się do Chin i Stanów Zjednoczonych - kluczowych graczy w kwestii Tajwanu - autor nie traci z oczu wyspy i jej mieszkańców. Kolejny rozdział poświęcony jest historii, która stanowi ważny fundament do zrozumienia współczesnych dylematów. Następne dwa rozdziały są bardzo ważne - analizują drogę do demokracji i rozwój gospodarczy, dwa elementy, który sprawiły, że kwestii Tajwanu nie jest tak łatwo porzucić światu. Następnie Brown przechodzi do relacji Tajwanu z USA i Chinami - w moim odczucia ta część jest odrobinę zbyt rozwleczona i wtórna. Całość kończy próba odpowiedzi na pytanie jakie znaczenie miałby wybuch wojny w Cieśninie Tajwańskiej oraz prognoza działań na przyszłość (co znów jest bardzo typowe dla nauk politycznych, a nie koniecznie np: społecznych).

Styl Browna jest prosty i przejrzysty, argumentacja przystępna, a ton – rzeczowy, choć nieobojętny. Zamiast przytłaczać czytelnika akademickim żargonem czy przesadną szczegółowością (poza fragmentami o prezydentach), autor prowadzi logiczną i dobrze uporządkowaną narrację, śledząc losy Tajwanu – od czasów kolonialnych, przez okupację japońską, aż po jego przemianę w dynamiczną demokrację i potęgę gospodarczą, wszystko umieszczając w kontekście napięć pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi.

Brown wyjaśnia, dlaczego Tajwan ma dziś kluczowe znaczenie. Dzięki dominacji w produkcji półprzewodników, stabilnym instytucjom demokratycznym i unikatowej tożsamości kulturowej, wyspa staje się nie tylko pionkiem w grze mocarstw, ale symbolem starcia autorytaryzmu z demokracją. Skutki ewentualnego konfliktu – według Browna – mogłyby być globalne i równie destabilizujące, a może nawet groźniejsze niż obecne napięcia na Bliskim Wschodzie. 

Siłą tego opracowania jest analiza współczesnych realiów. Około połowa tekstu poświęcona jest bieżącej sytuacji politycznej Tajwanu i możliwym scenariuszom przyszłości. Autor nie proponuje łatwych odpowiedzi, podkreśla złożoność tematu i wagę dyplomatycznej rozwagi. Dzięki temu po przeczytaniu książki możemy dostrzec znaczenie wyspy i tytułowy "wpływ na losy świata".

Krótka ta "krótka historia"

O ile druga część tytułu zostaje w książce odpowiednio rozwinięta - i stanowi motyw przewodni analizy - to "krótka historia" pozostawia pewien niedosyt. Momentami chciałoby się, by autor bardziej zagłębił się w kulturowy pejzaż Tajwanu: jego historię rdzennych ludów, życie artystyczne czy wewnętrzne sprzeczności polityczne i problemy społeczne. Jest to jednak cena za klarowność wywodu - książka nie zbacza w rejony, które nie są związane z budowaniem narracji o znaczeniu Tajwanu dla świata - czy to w kontekście możliwego konfliktu, czy też pewnej unikalności, symbolu przejścia od rządów autorytarnych do demokracji w Azji (nawet jeśli za podobny przypadek uznamy Koreę Południową - wyjątkowość Tajwanu tkwi w tym, że jest to państwa nieuznawane przez większość rządów na świecie).

Drugim zarzutem jest pewna powtarzalność dotycząca informacji związanych z poszczególnymi prezydentami, a także rozwojem relacji z USA i Tajwanem. Nie ukrywam, że miałam wrażenie, że już to czytałam przy kolejnym podrozdziale i czułam się znużona - a zajmuje się naukami o polityce, więc dla "laików" te fragmenty mogą być podwójnie wymagające.

Słowem podsumowania...

Nie ulega wątpliwości, że w dzisiejszym świecie ignorowanie kwestii Tajwanu - możliwego "punktu zapalnego" - jest błędem. Jednocześnie medialny, alarmistyczny ton nie służy rzetelnemu przedstawieniu sytuacji w regionie. Odpowiedzią na tę potrzebę jest właśnie ta książka: przystępna, wyważona, pomagająca zrozumieć współczesne geopolityczne wyzwania. "Tajwan" daje czytelnikowi solidne podstawy do zrozumienia, dlaczego los tej niewielkiej wyspy może wpłynąć na kształt globalnego ładu w XXI wieku. Ponadto Brown ukazuje, że Tajwan wymyka się prostym podziałom na Wschód - Zachód, autokracja - demokracja poprzez ukazanie dynamicznej przemiany politycznej Tajwanu. Oczywiście nie jest to książka wyczerpująca tematykę tej wyspy i jej mieszkańców - wyraźnie skupia się na wybranych aspektach (historia/kultura polityczna, gospodarka, geopolityka), dzięki czemu wywód jest uporządkowany i klarowny - nawet jeśli pozostawia pewien niedosyt w sferze tematów społecznych czy kulturowych. Jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego mała wyspa może zatrząść globalnym porządkiem – ta książka to właściwe miejsce, by zacząć.



 


John Gwynne zamyka trylogię o Krwiozaprzysiężonych z impetem godnym bojowego młota Thora – bezwzględnie, brutalnie i absolutnie wspaniale. Gniew bogów,  ostatnia część epickiej fantastyki inspirowanej nordyckimi sagami daje czytelnikom wszystko, czego mogą pragnąć: apokaliptyczne bitwy, monstrualnych wrogów, gniew bogów i – co najważniejsze – emocjonalne zaangażowanie w losy uwielbianych (lub znienawidzonych) bohaterów. Całość czyta się z zapartym tchem, podziwiając kunszt Gwynne'a w opowiadaniu inspirujących historii połączonych z militarnym rozmachem, co krok zaskakujących czytelnika. Wszak w brutalnym świecie Vigriðu, w którym pałający żądzą zemsty bogowie odradzają się, nikt nie jest bezpieczny. Choć po drodze można uronić łezkę, to finał jest bardzo satysfakcjonujący, a ostatnie strony kojące ducha. Jest dokładnie tak, jak powinno być w finałowym tomie: mocniej, brutalniej, ale jednocześnie z pamięcią o zamykaniu poszczególnych wątków. Można by rzec: tam, gdzie wiele trylogii potyka się na ostatnim etapie, Gwynne przebija się przez finał niczym berserk w formacji tarcz, z uniesionym toporami i dotrzymanymi przysięgami.

Mistrzowska lekcja epickiego, mrocznego fantasy


Akcja książki rozpoczyna się dokładnie w miejscu, gdzie zakończyła się Głód bogów, rzucając czytelnika z powrotem w chaos targanej burzami krainy Vigrið – inspirowanego nordycką mitologią świata, gdzie bogowie chodzą po ziemi, potwory wypełzają z głębin, a zemsta płonie jak smoczy ogień. To bez wątpienia najbardziej naładowana akcją część trylogii – i chociaż taka intensywność mogłaby przytłoczyć inne dzieła, Gwynne umiejętnie osadza widowiskowość w tym, co zawsze było jego największą siłą: bohaterach.

Są tu oblężenia, zasadzki, bitwy morskie i pojedynki, które mogą śmiało stanąć obok najlepszych scen bitewnych w historii gatunku. Starcie morskie szczególnie się wyróżnia – namacalne, brutalne i niemal filmowe. Opisy starć - zarówno jeden na jednego, jak w w dużych formacjach sprawiają wrażenie autentycznych i dynamicznych: każdy opisywany cios, unik są przemyślane i tworzące pewną choreografię walki uchwyconą w słowach. Czy to w walce toporem i tarczą, czy między bogami a trollami – opisy nigdy nie tracą przejrzystości, nawet jeśli na polu bitwy króluje chaos.

I tak, to naładowanie tego tomu scenami walki mogłoby przytłoczyć, gdyby nie emocjonalna waga, która za nimi stoi. Każdy z bohaterów ma swoje motywacje - szlachetne bądź nie - by angażować się w walkę, przez co każde starcie ma znaczenie.

Bohaterowie, którzy stają się rodziną


Największą siłą Gwynne’a są jego postaci. Więzi między Krwiozaprzysiężonymi – zaciekła opiekuńczość Orki, nieugięta ambicja Elvary, lojalność Einara Półtrolla czy urok Varga  – sprawiają, że to nie jest tylko opowieść o wojnie z potężnymi bóstwami, chcącymi unicestwić świat. To historia wybranej, odnalezionej rodziny, przysiąg silniejszych niż krew. I w tym - relacjach między bohaterami - tkwi serce tej trylogii. Tak jak wspominałam, ta część pełna jest akcji, ale nie pozbawiona jest momentów oddechu - chwil takich jak wspólne posiłki bohaterów, w trakcie których wyrażane są obawy, ale także nadzieje. Dzięki skupieniu na losach bohaterów - a nie płonącego świata - wydarzenia takie jak zdrada rozdzierają serce; zaś zemsta jest niezwykle satysfakcjonująca. 

Pomysłowo, brutalnie i nieprzewidywalnie


Świat stworzony przez Gwynne’a pozostaje równie dopracowany - i autentyczny. Choć mocno inspirowany nordyckimi sagami, pełen jest oryginalnych reinterpretacji, dzięki czemu zaskakuje. Zaś legendarna podbudowa - dawna wojna bogów przynosząca zniszczenie i wizja jej powrotu - sprawiają, że świat wydaje się bogaty. Powieść z pewnością wpisuje się w ponure dark fantasy. Gwynne nie unika zdrady, okrucieństwa ani najciemniejszych zakamarków ludzkiej (i nieludzkiej) natury. To kwintesencja moralnej niejednoznaczności tej opowieści, świata, w którym chwała i okrucieństwo idą ręka w rękę.

A jednak – pośród tej furii – jest też piękno. Gwynne ożywia mitologię pełną niezwykłej magii, szalonych pomysłów i znakomitych scen, zapadających w pamięć swym rozmachem. Zaś brutalność i okrucieństwo równoważone są wspomnianymi relacjami tworzonymi między bohaterami - mimo całego mroku i nadchodzącej apokalipsy, w postaciach ciągle tli się nadzieja na spokojniejsze jutro. 

Słowem podsumowania... 

Gniewem bogów Gwynne pokazuje jak się powinno pisać zakończenia epickich trylogii. Jest więcej i mocniej, ale jednocześnie ostatni tom nie gubi głębi. Pozornie to opowieść o walce z przeciwnościami losu i wskrzeszonymi bogami, pałającymi żądzą zniszczenia - w swym rdzeniu jest to jednak historia o przysięgach. O tych składanych rodzinie, towarzyszom, idei i samemu sobie. O cenie ich dotrzymania i odwadze, jakiej to wymaga. I taki jest ostatni tom - dotrzymaniem przysięgi złożonej czytelnikom, że warto się w tą historię zaangażować!

 


Uwielbiam klimaty dark academia, tajemnicze szkoły z sekretami i bohaterów uwikłanych w intelektualne gry pełne sekretów. Z tego powodu co rusz sięgam po ksiązki opatrzone hasłem "dark academia" - i raz za razem spotyka mnie zawód. Wynika to głównie z tego, że wiele powieści mające ambicje wpisać się w ten motyw to młodzieżówki, które pewnie 20 lat temu bym pochłaniała - kiedy ja szukam czegoś dojrzałego, niczym "Tajemna historia" Donny Tartt. I w ten sposób zamiast dusznego, mrocznego klimatu, akademickiej atmosfery i niebezpiecznych sekretów dostaję romanse z obowiązkowym trójkątem miłosnym, zerową chemią między bohaterami i tajemnicami w stylu skandali ze stron czasopisma "Bravo".

Elitarna szkoła, tajne stowarzyszenie, przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć – te elementy brzmią jak gotowy przepis na dark academia. Niestety, powieść Jany Hoch jedynie udaje, że do tego nurtu należy. Choć nie brakuje w niej prób stworzenia dusznej, intrygującej atmosfery, „Rubinowy krąg” zamiast niepokojącej tajemnicy oferuje raczej zestaw licealnych dramatów i wątków jeździeckich. Jana Hoch próbuje co prawda połączyć klimat elitarnych szkół z nutą tajemnicy, ale efekt jest nierówny - za dużo wątków, potraktowanych zbyt pobieżnie i za mało budowania atmosfery otaczających bohaterkę sekretów. W rezultacie w książce pozostaje z motywu przewodniego raczej tylko szkoła z mocno eksponowanym wątkiem treningów jeździeckich i sekretnymi działaniami pozostającymi jedynie w tle. Ta powieść z pewnością ma pewien potencjał, ale trafi raczej do grupy docelowej, czyli piętnastolatków. A ja zwyczajnie jestem na nią za stara!

Gdzie się podziały te mroczne tajemnice?

Louisa, bohaterka powieści, zdobywa stypendium w prestiżowej Highclare Academy – miejscu zarezerwowanym dla młodzieży z wpływowych i zamożnych rodzin. Motyw outsiderki wrzuconej w zamknięte, snobistyczne środowisko mógłby budować ciekawy konflikt klasowy i emocjonalny. Niestety, już od pierwszych rozdziałów widać, że autorka zamiast psychologicznej głębi, stawia na gotowe schematy i uproszczenia, co jest największą wadą tej powieści. Co z tego, że Louisa nie należy do elit, jeśli na żadnym kroku nie napotyka z tego powodu na trudności - poza tym, że musi starać się utrzymać stypendium?

Choć otoczka akademii wydaje się na początku obiecująca, szybko okazuje się, że to jedynie tło dla dość przewidywalnych relacji towarzyskich i szkolnych intryg. Nurt dark academia, który powinien opierać się na atmosferze napięcia, obsesji, dekadencji i tajemnicy, tutaj sprowadzony jest do serii wyzwań. Same wyzwania nie niosą jednak napięcia - ani konsekwencji. Zbyt mało jest tu także tajemnicy - zwodzenia czytelnika kto za tymi wyzwaniami stoi i podnoszenia ich stawki. Dopiero w drugiej połowie pojawia się intrygujący motyw tajemniczych kopert - niestety całkowicie zepchnięty na dalszy plan, by zamiast tego opisywać kolejne treningi. Potencjał fabularny wyzwań zdecydowanie się w tej powieści marnuje - i nie wynagradza tego końcówka, skoro nie było wcześniej odpowiedniego budowania napięcia. Zachęciłabym młodych pisarzy do obejrzenia kilku filmów Alfreda Hitchcocka czy przeczytania "Dziecka Rosemary", by przekonać się na czym polega suspens, tak niezbędny dla budowania odpowiedniego klimatu napięcia.

Koń, który (niemal) ratuje fabułę

Jednym z niewielu autentycznych i oryginalnych wątków powieści jest motyw jeździectwa. Treningi, relacja Louisy z koniem, nauka cierpliwości i zaufania – to momenty, w których powieść naprawdę wskakuje na odpowiednie tory. Relacja z Theo, choć w założeniu romantyczna, nie iskrzy, ale przynajmniej wnosi nieco dynamiki do narracji. I tu znów pojawia się mój drobny zarzut: nie wszystkie wątki do siebie pasują. Chociaż sceny związane z jeździectwem są najlepsze, nie pasują do klimatu dark academia i odciągają od wątków szkolnych sekretów. O ile lepsza byłaby ta książka, gdyby skupiła się właśnie na tym: historii wykluczonej dziewczyny, z pewną traumą, która odnajduje jednak radość w jeździectwie i pomocy "zaklinacza koni". Czasami mniej znaczy więcej, a próba wpisania się w trendy (dark academia) może jedynie zaszkodzić.

Postaci i psychologia – zabrakło iskry

Największym mankamentem książki jest jednak konstrukcja psychologiczna bohaterów. Louisa to postać bierna – często bardziej reaguje niż działa, nie podejmuje decyzji, tylko poddaje się biegowi wydarzeń. Theo i pozostałe postacie są zaledwie zarysowane. Motywacje są mało przekonujące, ich emocje – powierzchowne. W efekcie trudno naprawdę przejąć się ich losem, a relacje między nimi wypadają raczej chłodno.

Co więcej, napięcia i dramatyzmu, które mogłyby napędzać akcję, często brakuje lub zostają rozwiane zanim zdążą wybrzmieć. Finał powieści, który mógłby uratować wcześniejsze dłużyzny, okazuje się przewidywalny i mało satysfakcjonujący - znów wpisujący się w pewne schematy niż będący organiczną częścią powieści. 

Słowem podsumowania...

„Rubinowy krąg” to nie powieść dla każdego. Czytelnikom, którzy pokochali „Tajemną historię” Donny Tartt, zabraknie tu wszystkiego, co definiuje dark academia: gęstości stylu, filozoficznych rozważań, psychologicznej gry i zagrożenia wiszącego w powietrzu.

Dla nastoletnich czytelniczek marzących o elitarnej szkole z końmi i sekretnym stowarzyszeniem może to być atrakcyjna opowieść – lekka, sprawnie napisana i łatwa do utożsamienia się z bohaterką. Dla bardziej wymagających odbiorców, szukających suspensu i mroku, będzie to raczej rozczarowanie.

„Rubinowy krąg” to książka z potencjałem, ale nieudolnie próbująca wpasować się w modny gatunek. Pomysły są, klimat próbuje zaistnieć, ale narracja grzęźnie w dłużyznach, a tajemnice rozmywają się, zanim na dobre się zarysują. 


 

Zacznę prosto: jeśli nie wiesz z jakiego filmu pochodzi cytat What's your favorite scary movie?, to "Aplikacja" nie jest książką dla Ciebie. Powieść Filipa Nafalskiego to slasher - napisany przez miłośnika gatunku dla osób, które z czystą przyjemnością oglądają "Krzyk", "Halloween" czy "Piątek 13-stego". A co oznacza ten gatunek? Makabryczne rozczłonkowywanie, wręcz nadludzką siłę zamaskowanego mordercy i grupkę nastolatków służącą za zwierzynę łowną. Motyw działań? Wcale nie musi być głęboki - co świetnie pokazuje film "Krzyk". Bo w slasherze nie chodzi o głębię - ani o logikę; nie chodzi nawet o grozę - tylko o czystą makabryczną rozrywkę. To ten gatunek, gdzie bohater słysząc hasał biegnie na górę, odcinając sobie drogę ucieczki zamiast zwiewać do auta i po drodze dzwonić po policję; gdzie morderca jest nieśmiertelny (zawsze trzeba strzelać w głowę dwa razy, dla pewności!). To gatunek, w którym nie przeszkadza pewna powtarzalność - jeśli twórcy się z nią bawią, podkręcają (głupotę bohaterów, wymyślność makabry) ku uciesze fanów. 

W dużej mierze Filipowi Nafalskiemu się to udało, choć jest parę kwestii, które mogłyby być jednak lepiej rozwinięte. Przede wszystkim za dużo w tej książce inspiracji "Krzykiem" (które doprowadziły do przewidywalności), a za mało oryginalności, którą oferował motyw tytułowej aplikacji i "zabójczego chatbota". Ostatecznie aplikacja nie miała większego znaczenia dla fabuły - a to wielka szkoda. Slasher z założenia to gatunek dla nastolatków (z którego jego miłośnicy wcale nie wyrastają), ale jej wattpadowy styl nie do końca mi podszedł. Całość napisana jest zbyt prosto - i mało naturalnie. Czuć, że nie jest to powieść napisana przez osobę doświadczoną, z wypracowanym warsztatem pisarskim.

Odhaczanie elementów slashera

"Aplikacja" to przykład książki, która odhacza gatunkowe punkty. Wiemy przez to dokładnie czego się spodziewać - i możemy labo z tym płynąć, albo odczuwać nudę. Dlaczego "Krzyk" to film kultowy? Bo to film absolutnie samoświadomy gatunku - wyłuszczający nam wręcz zasady, a potem się z nim bawiący. "Krzyk" jest zarazem przewidywalny dla fanów slasherów typu "Halloween", jak i totalnie nieprzewidywalny, bawiący się z konwencją. "Aplikacja" niestety za bardzo idzie w inspirację, nie zostawiając dużo miejsca na nieprzewidywalność. Najbardziej bawi się w makabrze - w "Krzyku" mieliśmy nożownika, tutaj każda ofiara ginie w coraz bardziej wymyślny sposób. Dla mnie to jednak za mało, żeby "Aplikacja" wyszła poza "czytadełko" - tak jak wiele slasherów, które obejrzałam, dobrze się bawiłam w trakcie i nigdy więcej do nich nie wracałam. Zupełnie inaczej jest z "Krzykiem", filmem który regularnie oglądam i za każdym razem doskonale spędzam czas.

"Aplikacja" zdaje się odhaczać elementy slashera, ale bez większej refleksji. Slasher to podgatunek horroru, który skupia się na psychopatycznym zabójcy polującym na grupę ofiar, często nastolatków - mamy to. Zabójca nosi maskę, jego tożsamość jest ukryta, a my do samego końca nie wiemy kto zabija - jest. Ma nadludzką wytrzymałość i ciężko go zabić - jest. Ofiary to lekkomyślni nastolatkowie, których często łączy mroczny sekret z przeszłości - jest. I tak dalej...

Te slashery, które stały się kultowe do tej formuły dodawały coś od siebie. W przypadku "Aplikacji" tym czymś miał być bot kontaktujący się z użytkownikami komunikatora. Nie będę ukrywać, że to świetny pomysł, mogący wykorzystać współczesne lęki związane z technologiami - nie tylko nieznajomym w sieci, ale sztuczną inteligencją. Jaka wielka szkoda, że Autor tego nie wykorzystał, nie grał w czytelnikiem (zabija realny morderca czy bot?). "Aplikacja" to poprawny slasher, który jednak nie zapada w pamięć na dłużej - bo nie wykorzystuje oryginalnych elementów, tylko idzie utartym szlakiem.

Jednocześnie znając konwencję nie czepiam się wielu elementów - pobieżnych relacji między bohaterami, niewyjaśnionym pojawianiu się bohaterów, niekompetencji policji - to wszystko to gatunkowe elementy, na które w pełni się godzimy sięgając po slasher :) Nie ma co spodziewać się tutaj psychologicznej głębi!

Słowem podsumowania...
"Aplikacja" Filipa Nafalskiego to książka, która wie, czym jest slasher, i dostarcza dokładnie tego, czego fani gatunku oczekują: makabrycznej rozrywki, krwawych twistów i klasycznego mordercy w masce. Niestety, choć bawi, nie zaskakuje – zbyt mocno trzyma się schematów, a jej najciekawszy pomysł (zabójczy chatbot) pozostaje niewykorzystany. To powieść, którą czyta się lekko i z uśmiechem, jeśli lubi się "Krzyk" czy "Halloween", ale która nie zostawia po sobie trwałego śladu. Dla fanów slasherów – solidna dawka rozrywki. Dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż odhaczanie gatunkowych klisz – może być jednak zbyt przewidywalna. Warto dać jej szansę, ale bez oczekiwań, że zmieni wasze postrzeganie gatunku. W końcu w slasherze nie chodzi o rewolucję – tylko o to, by dobrze się bawić oglądając głupotę postaci i nieśmiertelność zabójcy w masce.

 


„Szpet ognia” Pauliny Hendel to powieść fantasy, która nie próbuje rewolucjonizować gatunku, ale za to oferuje solidną dawkę rozrywki, opakowaną w lekki styl i sympatycznych (choć czasem irytujących) bohaterów. To książka, która nie zaskakuje, ale skutecznie wciąga – głównie dzięki dynamicznej akcji, humorowi i ciekawemu bestiariuszowi, który nadaje światu pewnego charakteru. Jednocześnie to nic więcej - zabrakło mi w tej powieści większej kreatywności, by wyróżniła się na tle gatunku, a nadanie jej młodzieżowego tonu uprościło całość. Gdzie się podziała Autorka "Cmentarza osobliwości", cozy fantastyki z pewną głębią? "Szept ognia" to powieść odrobinę zbyt odtwórcza, by naprawdę zapadła w pamięć, ale ratuje ją lekki styl autorki. Może być to dobra lektura na lato - kiedy upały sprawiają, że nie jesteśmy zbyt wymagający i wystarcza nam, że książka szybko się czyta.

Świat i fabuła: znajome motywy, którym zabrakło więcej pazura


To, co uwiera mnie najbardziej w tej książce to bezpieczeństwo. Paulina Hendel napisała książkę przyjemną, ale nic poza tym - wykorzystała znane motywy, z którymi można było zrobić więcej, można się było z nimi zabawić. Zamiast tego całość została rozegrana dość bezpiecznie, czerpiąc garściami z tego co jest popularne - np: smoki - ale nie nadając temu nowego wymiaru. I tak, w tej powieści równie dobrze smoków mogłoby nie być, bo nie odgrywają one większej roli dla kreacji świata czy fabuły - równie dobrze można by je zastąpić każdym innym stworzeniem.

Czytając, co krok łapałam się na tym, że gdzieś to już było. Mroczna magiczna zapora chroniąca świat przed potworami? Trylogia Griszów Bardugo. Trójkąt miłosny ze szlachetnym blondynem i mrocznym brunetem (sunshine i grumpy) czy zwykła dziewczyna zyskująca nagle moce? Co druga powieść romantasy. Te motywy można ograć, ale nie kiedy gra się z nimi bezpiecznie. Weźmy taki trójkąt miłosny, który w tej powieści aż bije po oczach schematycznością - a co gdyby Zoya, główna bohaterka, na koniec nie wybrała żadnego faceta? Albo któryś z nich okazał się podłym manipulatorem? To by była zabawa z oczekiwaniami, choć może rozczarowałaby miłośników romanatsy (do których ja nie należę)

Sam świat przedstawiony również nie wyróżnia się, szczególnie jeśli czytało się już naprawdę wiele powieści fantasy. Nie oznacza to jednak, że Autorka nie włożyła żadnego trudu w jego kreację. Największą siłą świata przedstawionego są stworzenia, które go zamieszkują – od skałorożców przez pomroczniki po cierniorogi – ich nazwy i opisy nadają historii kolorytu. Starcia z nimi są zaś jednymi z lepszych scen - zacierałam ręce za każdym razem, kiedy na naszych bohaterów czyhało niebezpieczeństwo, by poznać nowego stwora i zobaczyć jak tym razem sobie poradzą.

Bohaterowie: zadziorna Zoya i narzekający mag


Zoya to typowa „irytująca, ale urocza” protagonistka – zbuntowana, niepokorna i momentami dziecinna, ale też sympatyczna dzięki swojemu poczuciu humoru. Jej przemiana z pionka w świadomą uczestniczkę wydarzeń jest wyraźna, choć nie zawsze subtelna. Najlepiej wypada dynamiczna relacja z czarnoksiężnikiem, z którym dzieli ciało – ich wewnętrzne dialogi są jednym z najzabawniejszych elementów książki. Niestety, pozostali bohaterowie (w tym męskie postaci) są dość schematyczni. Cierpi na tym powieść, gdyż większość fabuły dotyczy podróży naszej bohaterki z Solenem i Kaelem, i gdy tylko znika głos w głowie Zoi potrafi zrobić się nudno. Nasi męscy protagoniści są takie papierowi, że jak dla mnie Zoya nie miała z czego wybierać - chyba, że lubi chodzące książkowe archetypy z romantasy bez krztyny własnego charakteru :P Do tego trójkąt miłosny jest słabo rozwinięty, a „iskra” między postaciami rodzi się bardziej z konwencji niż z naturalnej chemii.

Styl i tempo: lekkość i dynamika


Chociaż narzekam w tej recenzji sporo - głównie wynika to zwyczajnie z rozczarowania, bo po autorce spodziewałam się zwyczajnie więcej - to "Szpet ognia" nie jest powieścią złą. Hendel pisze z dużą swobodą, unikając przegadania i nadmiaru wątków. Akcja toczy się szybko, ale nie chaotycznie, a humor (zwłaszcza w postaci dogryzania między kuzynami czy sarkazmu maga) działa znakomicie. To jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem – po początkowym wahnięciu tempo przyspiesza, a kolejne strony mijają niemal niezauważalnie. Dopiero na końcu czujemy pewne rozczarowanie - ja do ostatniej strony czekałam, że nastąpi zwrot o 180 stopni i zostanę zaskoczona, a te wspominane znane motywy okażą się jedynie zmyłką.

Słowem podsumowania...

"Szpet ognia" to lekka i przyjemna powieść - i gdyby był to debiut to byłabym zadowolona. Jednak w przypadku Pauliny Hendel mam porównanie, przez co opowieść o Zoi nieco rozczarowuje, jakby autorka poszła na łatwiznę łącząc swój niezły styl ze znanymi motywami, nie dając nam niczego więcej. Największym minusem „Szpetu ognia” jest jego przewidywalność. Jeśli czytaliście wiele powieści fantasy, domyślicie się głównych zwrotów akcji już na wczesnych stronach. To wciąż sprawnie napisana historia, ale po Hendel spodziewałam się zwyczajnie czegoś więcej - "Cmentarz osobliwości" ciągle siedzi mi w głowie, choć przeczytałam go kilka lat temu; zaś "Szpet ognia" nie będzie pierwszą książką, która przyjdzie mi do głowy na hasło "smoki". 

To powieść przede wszystkim dla młodszych czytelników, którzy dopiero odkrywają fantasy, lub dla fanów gatunku szukających lekkiej, zabawnej przygody bez zawiłości. To pozycja, która nie przytłacza, ale też nie zostawia trwałego śladu; dobra rozrywka, ale bez polotu. Mam nadzieję, że Paulina Hendel jeszcze nas zaskoczy – bo ten świat i ten styl aż się proszą o coś odważniejszego.

 


"Księgarnię wspomnień" łatwo wrzucić do worka "kolejny azjatycki książkowy otulacz w duchu healing novel". Jest w niej jednak pewien, niezwykle subtelny drobiazg: koreańskie uczucie han. Na pierwszy rzut oka może być podobne do japońskiej melancholii, a jednak ma coś swojego. Han to połączenie tęsknoty, stłumionego żalu i rezygnacji, które narasta przez lata niesprawiedliwości, traum lub niespełnienia. W uczucie to wpisana jest jednak nadzieja - możliwość przekształcenia żalu i smutku w siłę, odnalezienia spokoju.

Taka jest ta powieść. Na jej kartach śledzimy losy Jiwon, kobiety noszącej w sercu uczucie han związane ze śmiercią matki. Nie jest to rana świeża, ale kładzie się na kobiecie cieniem, popychając ją samą na granicę życia i śmierci - momentu, w którym kontynuowanie życia traci sens. Tłumiony żal prowadzi do rezygnacji - a ta do myśli sam0bójczych. Będąc na rozdrożu Jiwon trafia do niezwykłej księgarni, w której przechowywane są jej wspomnienia. Cofając się w przeszłość kobieta liczy, że odnajdzie spokój - a przy okazji sens życia.

To spokojna powieść, do przeczytania w jeden dzień (lub wysłuchania audiobooka, choć lektorka trochę kaleczy koreańskie imiona). Jej ostateczny odbiór w dużej mierze będzie zależał od czytelnika i jego wrażliwości - albo odnajdziemy się w tej prostej historii i na długo pozostanie nam w głowie, albo przejdziemy obok niej zupełnie obojętnie. Mnie zdecydowanie chwyciła za emocje, a także zainteresowała samym konceptem.

Intrygujący punkt wyjścia

Tak jak dobrze znana w Polsce japońska seria "Zanim wystygnie kawa", "Księgarnia wspomnień" oparta jest o motyw podróży w czasie. Jednak zamiast do kawiarni, bohaterka trafia do księgarni - i to takiej, która nie jest dostępna dla wszystkich, a jedynie dla tych, którzy znaleźli się na granicy życia i śmierci. Tam spotyka księgarkę, która początkowo wzbudza raczej niepokój niż otuchę. Podróż w czasie związana jest oczywiście z zasadami: można cofnąć się trzy razy, za każdym kolejnym razem do punktu dalej oddalonego w czasie od teraźniejszości. Podróż ta ma swoją cenę - tyle dni, ile chcemy się przenieść, tyle musimy oddać z czasu, który pozostał nam w przyszłym życiu. Księgarka - która budzi także skojarzenia z mrocznym kosiarzem - informuje jednak, że jeśli uda się zmienić przeszłość, lata życia zostaną zwrócone.

I tu pojawia się to, co do mnie przemówiło: w zasadzie to my, czytelnicy, oceniamy na ile się ta przeszłość zmieniła. Czy Jiwon odnalazła sens życia? Czy pogodziła się z tęsknotą, rozumiała, co naprawdę się liczy? I czy odkrycie tych "prawd" o sobie i życiu jest wystarczające, by uznać przeszłość za zmienioną?

Nietypowa podróż w czasie

Pierwsza połowa powieści jest doskonała - ma w sobie odrobinę niepokoju, ale też poetyckości i bardzo intryguje. Schody zaczynają się w drugiej, kiedy nasza bohaterka wybiera się w przeszłość, by skonfrontować się ze swoimi emocjami. To przede wszystkim podróż w głąb relacji z matką oraz szerzej z rodziną - co nie zawsze musi oddziaływać na naszą wrażliwość. 

W kulturach konfucjańskich (w tym koreańskiej) głęboko została zakorzeniona zasada synowskiej pobożności (nabożności), która podkreślała szacunek, posłuszeństwo i troskę wobec rodziców oraz starszych. Był to obowiązek spoczywający na dzieciak w zamian za dar życia, jakim zostali obdarzeni przez rodziców. Troska i posłuszeństwo nie płynęły więc z miłości, ale wspomnianego obowiązku, często stając się brzemieniem (rezygnacja z siebie na rzecz oczekiwań rodziców). Dzisiaj państwa takie jak Korea Południowa doświadczają rozdarcia między tradycją a modernizacją, odchodzącą od synowskiej pobożności.

Ten kontekst pomaga lepiej zrozumieć trudne relacje Jiwon z matką oraz wnioski do których kobieta ostatecznie dochodzi. Podróże w czasie pozwalają jej zrozumieć poświęcenie matki, ale jednocześnie zdjąć z samej siebie brzemię: to była decyzja matki, a nie konsekwencja "bycia złą córką". Jiwon ostatecznie rozumie jakim wielkim darem jest życie, ale jednocześnie pojmuje znaczenie rodzinnej miłości, a nie samego obowiązku. W tym kontekście można odczytać także ostatnią podróż, która z zachodniego punktu widzenia może wydawać się mało racjonalna: do momentu pełnego szczęścia i czystej miłości, nawet kosztem całego przyszłego życia.

Szczypta oniryzmu

"Księgarnia wspomnień" nie należy do książek, które należy traktować dosłownie. W swej narracji przypomina sen, w którym wydarzenia niezwykłe (księgarnia pełna książek zawierających wspomnienia) mieszają się z codziennymi wydarzeniami z przeszłości. Ile to razy człowiek chciałby móc wrócić w czasie do niektórych wspomnień, zachować się inaczej, by coś zmienić?

W ten "sen na jawie" naszej bohaterki wkrada się proces radzenia sobie z żałobą - czymś, co do tej pory Jiwon tłumiła niczym "ciemny han" - zamiast dążyć do "jasnego hanu", czyli przepracowania smutku i osiągnięcia spokoju. W koncepcję tego koreańskiego uczucia wpisana jest przeszłość - jako źródło traumy - której nie da się zmienić, ale można sprawić, by przestała rzucać się cieniem na przyszłość. Podobnie jest z żałobą - która tak jak koreański smutek han nie znika całkowicie - ale może zostać przekłuta w coś pozytywnego. Rozczarowanie utraconymi chwilami może zamienić się we wspomnienia, kiedy było się razem - tak cenne, bo łatwe do utracenia. 

Słowem podsumowania...

Azjatyckie healing novels mają specjalne miejsce w moim sercu. Wiele z nich daje ukojenie przede wszystkim w trakcie lektury, a potem szybko ulatuje z głowy. Jednak "Księgarnia wspomnień" została ze mną na dłużej, oferując opowieść o znaczeniu życia i wspomnień. Nie dostajemy wyraźnej odpowiedzi czy Jiwon udało się zmienić przeszłość - ale może nie o to chodziło? Może chodziło o spojrzenie na relacje pod innym kątem, na docenienie tych zwykłych chwil z przeszłości, które poza magiczną księgarnią nie mają możliwości się powtórzyć? To powieść, która łączy w sobie dwa oblicza koreańskiego uczucia han: smutku zakorzenionego w przeszłości, prowadzącego do stłumionego żalu i rezygnacji, a jednocześnie nadziei wynikającej z próby przepracowania traumy. To niby niepozorna powieść, której można zarzucić "puste" sceny (takie, które z punktu widzenia zachodniej kultury nie mają znaczenia fabularnego), które jednak wpisują się w kulturę koreańską (pustka symbolizuje niewypowiedziany żal, ma więc znaczenie emocjonalne). 

"Księgarnia wspomnień" to coś więcej niż urokliwa opowieść o drugich szansach- to przede wszystkim subtelna lekcja koreańskiego han - sztuki noszenia smutku, który nie paraliżuje, ale uwrażliwia. W świecie, gdzie traumy często się maskuje, ta powieść pokazuje, że prawdziwe uzdrowienie zaczyna się od uznania, że niektóre rany nigdy nie znikają - po prostu uczymy się z nimi żyć. 

Powieść ta ma też wymiar uniwersalny - odkładając na półkę "Księgarnię wspomnień", miałam poczucie, że wraz z Jiwon przeszłam ważną podróż - nie tyle w jej przeszłość, co w głąb uniwersalnego ludzkiego doświadczenia: że najtrudniejszą podróżą bywa zaakceptowanie tego, co nieodwracalne. Polecam ją szczególnie miłośnikom subtelnych azjatyckich opowieści, tym, którzy w literaturze szukają nie tylko ucieczki, ale i spotkania z trudnymi tematami (żałoba, myśli samobójcze) w sposób, który ostatecznie daje ukojenie.

 


„Stara kobieta i smok” to lektura pokaźnych gabarytów – ponad 850 stron! – która udowadnia, że taką objętość zdolny pisarz może doskonale wykorzystać. Ta powieść to fantastyka epicka w pełnym tego słowa znaczeniu, która do tematu magii i smoków dodaje zapomnianą technologię, tworząc w efekcie oryginalne połączenie. Autor solidnie kreśli podstawy przedstawianego świata, dbając o szczegóły – od funkcjonowania gildii łowców smoków, przez wierzenia i religię (stanowiące odpowiedź na napięcie między naturą a technologią, w której potężne bóstwo karze ludzi za działania na szkodę planety), aż po ciekawe cechy samych smoków. A to wszystko zostało połączone wciągającą fabułą i dobrze napisanymi bohaterami. Dzięki temu – mimo objętości – nie można się przy tej powieści nudzić, a strony przewracają się same.

Świat, który wciąga bez reszty

Nie będę ukrywać, że w fantastyce najważniejsza jest dla mnie kreacja świata - stawiam ją wyżej niż fabułę. Świat fantastyczny ma intrygować - może stanowić odbicie naszego, może być całkowicie odmienny, ale musi mieć w sobie to coś, żebym chciała się w niego zagłębić.

Tak jest w tej powieści. Marcin Przybyłek połączył najlepsze elementy epickiego fantasy, science-fiction i motywów postapokaliptycznych, tworząc świat nie tylko oryginalny, ale i głęboko przemyślany. Autor przedstawia nam przyszłość, w której zaawansowana technologia dawno już przeminęła, pozostawiając po sobie tylko mgliste wspomnienia i ruiny dawnej świetności. To świat po zagładzie niezwykle zaawansowanej technologicznie cywilizacji, której okruchy są nadal widoczne - pozwala to na wprowadzenie do typowych znanych z fantastyki rozwiązań ciekawe innowacje, obecne chociażby w samej broni czy wierzchowcach naszych bohaterów. 

W tej niezwykłej scenerii rozwija się fabuła oparta o dobrze znany motyw drogi, w której pogromczyni smoków Lian i jej uczeń Jazona pakują się w misję odnalezienia pewnych artefaktów. Ta niezwykłość świata, skrywane przez niego tajemnice - a także sami bohaterowie - sprawiają, że ten motyw wcale nie wydaje się wtórny - i nie towarzyszy nam nuda, która często pojawia się przy zbyt rozwleczonej drodze bohatera. Przybyłek nie poprzestaje na samej fabule – jego świat jest żywy, pełen mitów, politycznych rozgrywek i społecznych napięć. Wykroewany został nawet specjalny język tego świata, co potwierdza, że mamy do czynienia z przestrzenią dopracowaną w najdrobniejszych szczegółach. To właśnie ten poziom immersji sprawia, że „Stara kobieta i smok” wyróżnia się na tle innych powieści fantastycznych. A ja po przeczytaniu podłapałam kilka słówek, które teraz weszły do mojego słownika!

Powieść drogi z drugim dnem

Tak jak wspomniałam, fabularnie "Stara kobieta i smok" jest powieścią opartą o motyw drogi. Autor unika jednak schematyczności, ukazując podróż bohaterów nie tylko jako fizyczne przemieszczanie się, ale także stopniowe odkrywanie tajemnic świata, jego historii i mechanizmów, które nim rządzą. Każdy przystanek na trasie Liany i Jazona wnosi coś nowego – czy to w postaci spotkania z niezwykłymi postaciami, czy też poprzez odkrycie kolejnych warstw świata przedstawionego - a w końcu rozwoju naszych bohaterów.

„Stara kobieta i smok” to nie tylko przygoda – to także opowieść o przemijaniu, dziedzictwie i poszukiwaniu sensu w świecie, który dawno stracił swoją dawną świetność. Autor zręcznie balansuje między akcją a momentami refleksji, dzięki czemu książka pozostaje w pamięci na długo po zakończeniu lektury.

Postaci, które zapadają w pamięć

Liana i Jazon to bohaterowie, których różnice generacyjne i życiowe doświadczenia tworzą fascynującą dynamikę. Liana, zmęczona życiem, oraz Jazon, pełen młodzieńczego zapału i wiary w możliwość zmiany, doskonale się uzupełniają. Ich relacja jest jednym z najsilniejszych punktów książki. Autor świetnie przedstawia starość, nie bojąc się odnosić do fizycznych aspektów - kiedy dumna bohaterkę zawodzi jej własne, niegdyś piękne i silne ciało. Doskonale została także nakreślona młodość - pierwsze zauroczenia, patrzenie w przyszłość z optymizmem. Jednocześnie autor pozostawił Jazonowi przestrzeń, by ten mógł dojrzeć. 

Na uwagę zasługują także smoki. Nie są to ani klasyczne potwory, ani szlachetne istoty znane z innych opowieści. Ich rola w świecie jest niejednoznaczna, zdają się być strażnikami, karzącymi ludzi za łamanie praw bogini "której imienia nie wolno wymawiać". Sama ich obecność wprowadza napięcie i nutę niepewności, a przede wszystkim fascynuje.

Słowem podsumowania...

„Stara kobieta i smok” to powieść, która zachwyca zarówno pomysłowością, jak i wykonaniem. Marcin Przybyłek stworzył świat, w który chce się wracać, a historia Liany i Jazona porusza nie tylko przez swoją warstwę przygodową, ale i przez głębsze, egzystencjalne pytania. To powieść, która całkowicie mnie pochłonęła i dostarczyła ogromną ilość przyjemności płynącej z zagłębiania się w drobiazgowo wykreowany świat fantastyczny - w którym możemy jednak dostrzec pewne lęki współczesności (natura kontra technologia). Już teraz wiem, że to nie ostatnie moje spotkanie z twórczością tego autora!

 


Jeśli szukacie książki, która w upalny dzień ochłodzi was mrocznym klimatem, ale nie przytłoczy nadmiarem grozy, Czarny staw Roberta Ziębińskiego to idealny wybór. Ta powieść to  połączenie przygód w stylu The Goonies (1985) z serialem Stranger Things i odrobiną To Stephena Kinga: opowieścią o grupie dzieciaków, które jednoczą się, by stawić czoła złu, które terroryzuje miasteczko i przyjezdnych, by potem zniknąć i znów powrócić. Ziębiński stworzył historię, która bawi, straszy i wciąga – a wszystko to w rytm mrocznych lokalnych legend i rodzinnych sekretów. To powieść, którą pochłania się błyskawicznie – ale która zostaje w czytelniku znacznie dłużej, niż mogłoby się wydawać, głównie za sprawą dobrze spędzonego czasu. Bo tak można nazwać czas poświęcony na czytanie "Czarnego stawu", co zachęca do ponownego sięgnięcia po książkę co wakacje, w upalny dzień nad jeziorem - by schłodzić się odrobiną dreszczyku i mieć masę czytelniczej przyjemności.

Dzieciaki kontra mrok
Młodzi bohaterowie sugerują książkę dla młodzieży - ale klimatyczną i przygodową historię można czytać niezależnie od wieku. Sama bardzo lubię ten motyw: dzieciaków, które biorą sprawy w swoje ręce, gdy racjonalni dorośli zawodzą. Młodzi bohaterowie – z krwi i kości – to największa siła tej powieści. Ich emocje, relacje, strach i odwaga są nie tylko wiarygodne, ale autentycznie poruszające - łatwo jest im kibicować, a przez to całkowicie wciągnąć się w ich losy.

Tajemniczy staw
Czym byłaby dobra powieść grozy, gdyby nie fascynujące miejsce akcji. Autor wykorzystuje motyw "zadupia", w którym dzieje się coś złego, ale wszyscy zamiatają to pod dywan. Tytułowy Czarny Staw mąci w głowie, przeraża, ale jednocześnie fascynuje i przyciąga do siebie. Świetnie oddaje to otwarcie powieści, które nakreśla klimat całości. Sama legenda Czarnego Stawu – niby lokalna opowieść, a jednak niepokojąca, mroczna, na swój sposób ponadczasowa – prowadzi nas przez historię, która balansuje między subtelnym horrorem a dynamiczną powieścią przygodową. Nie znajdziecie tu epatowania grozą, ale znajdziecie atmosferę, której nie da się zignorować. Atmosferę, która sprawia, że czytelnik czuje się jak nad czarną taflą wody – coś czai się pod powierzchnią, ale nie wiadomo, co i kiedy się wyłoni. Samo zło miejsca stylizowane jest na lokalną legendę - zabieg, który uwielbiam!

Groza bez przesady
Nie jesteście miłośnikami hardkorowego horroru, ale lubicie atmosferę pełną niepokoju? Czarny staw jest w takim razie powieścią dla was! Ziębiński doskonale operuje strachem, unikając krwawych opisów na rzecz psychologicznego napięcia. Wie, że najskuteczniejsze są niedopowiedzenia: szepty legend, mgła unosząca się nad wodą, poczucie, że coś obserwuje nas z cienia. Czarny staw nie epatuje brutalnością, ale jego klimat – mroczny, wilgotny, podszyty ludowymi wierzeniami – wbija się w skórę jak chłodny wiatr znad jeziora. To groza dla tych, którzy wolą dreszczyk emocji niż naprawdę przerażające opowieści.

Słowem podsumowania...
"Czarny staw" to powieść, która zwyczajnie daje sporo radochy podczas czytania.  Można ją pochłonąć w jeden dzień - duża w tym zasługa stylu autora, ale i samej historii, która naprawdę wciąga. To doskonała rozrywkowa lektura – lekka, ale nie płaska, dynamiczna, ale nie powierzchowna. Nie brak w niej humoru, a postacie są tak napisane, że z przyjemnościom im się kibicuje. To idealna książka na lato – nie tylko dlatego, że chłodzi dreszczykiem, ale też dlatego, że przypomina, jak fajnie jest dać się porwać dobrej historii, przepaść na kilka godzin z książką na leżaku!

Starsze posty Strona główna

ABOUT AUTHOR

안녕하세요! Z wykształcenia doktor nauk politycznych i magister filmoznawstwa, hobbistycznie zapalona czytelniczka! Zapraszam na bloga o książkach, filmach oraz Półwyspie Koreańskim - czyli moich największych pasjach!

Categories

  • abyssos 1
  • agora 2
  • akurat 2
  • albatros 4
  • artrage 2
  • azjatyckie 87
  • beYA 1
  • bliski wschód 1
  • Books4YA 3
  • chiny 9
  • ciekawostki 7
  • copernicuscenterpress 2
  • cyberpunk 1
  • czarna owca 1
  • czarne 3
  • czytelnik 1
  • dark fantasy 7
  • dialog 8
  • dlaczemu 2
  • dolnośląskie 1
  • dystopia 3
  • esej 4
  • europa wschodnia 1
  • fabryka słów 107
  • fae 1
  • fantastycznyorient 16
  • fantastyka 179
  • filia 1
  • film 3
  • filtry 1
  • format 1
  • foxgames 1
  • galeriaksiążki 1
  • gra książkowa 1
  • gramatyka 3
  • groza 15
  • harde 1
  • healing novel 4
  • hi:story 1
  • horror 18
  • idiom 3
  • indie 5
  • instagram 5
  • iyashikei 2
  • jaguar 2
  • japonia 32
  • kdrama 1
  • kirin 6
  • komedia kryminalna 4
  • komiks 3
  • korea 43
  • koreański 9
  • kryminał 23
  • krytyka polityczna 1
  • książki 188
  • kwiaty orientu 2
  • literatura dziecięca 3
  • literatura młodzieżowa 27
  • literatura piękna 20
  • literatura podróżnicza 2
  • luna 1
  • marginesy 2
  • matronat 1
  • mitologia 2
  • mova 3
  • mustread 2
  • muza 5
  • naukowe 8
  • new adult 3
  • nonfiction 5
  • nowa baśń 14
  • nyks 1
  • obyczajowa 1
  • papierowyksiężyc 2
  • patronat 4
  • planetaczytelnika 1
  • podróżnicza 1
  • powieść gotycka 2
  • powieść historyczna 12
  • prószyński 5
  • recenzja 175
  • relacja 7
  • replika 3
  • reportaż 12
  • retelling 1
  • retrobuki 18
  • romans 7
  • romantasy 1
  • sensacja 2
  • sf 19
  • słownictwo 8
  • sqn 6
  • szczeliny 1
  • świat książki 1
  • tajfuny 1
  • tajwan 2
  • thriller 5
  • urban fantasy 15
  • uroboros 13
  • vesper 3
  • w.a.b. 5
  • warbook 8
  • weird fiction 1
  • weneedya 2
  • wielka litera 1
  • wietnam 1
  • wydawnictwo ix 1
  • wydawnictwo kobiece 1
  • wydawnictwo literackie 2
  • wydawnictwo mięta 6
  • Wydawnictwo Noir sur Blanc 1
  • wydawnictwo poznańskie 1
  • wydawnictwo spisek pisarzy 1
  • wydawnictwonoca 1
  • wyszukane 1
  • yaponia 2
  • you&ya 15
  • youngadult 26
  • yumeka 5
  • zielona sowa 1
  • znak 9
  • zygzaki 1

Matronat

Matronat
Trylogia Hierarchia magii

Matronat

Matronat
Trylogia Magów szkła

POPULAR POSTS

  • Gniew bogów
  • Jak wytresować smoka 2. Jak zostać piratem
  • Tajwan. Krótka historia małej wyspy i jej wpływ na losy świata
  • Dziwne obrazki
  • Nietuzinkowy sklep całodobowy
  • Pieśń krwi
  • Ukochane równanie profesora (recenzja)
  • Struktura świata
  • Virion. Ona
  • Dom z liści
Obsługiwane przez usługę Blogger.

Szukaj na tym blogu

Blog Archive

Ważne

Wszystkie zamieszczone tutaj teksty oraz grafiki są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie bez mojej zgody.

FOLLOW ME @ INSTAGRAM

Gdzie mnie znaleźć

  • Instagram
  • Lubimy czytać
  • Goodreads

Featured Post

#retrobuki

Copyright © 2016 Pani Papierek. Created by OddThemes