Dziennik czasów zarazy (recenzja)
"Ja, inkwizytor. Dziennik czasów zarazy" to powieść dość polaryzująca. Inkwizytor Mordimer Madderdin niczym wiedźmin Geralt z Rivii zapisał się w historii polskiej fantastyki. Powrót tej postaci na karty powieści wzbudził dość spore oczekiwania, które nie do końca sprostały tym, którzy oczekiwali zamknięcia wątków głównej serii. Jednak dla takich osób jak jak - które owszem książki ze świata inkwizytorskiego czytały, ale wieki temu - lub zupełnie nowych czytelników "Dziennik czasów zarazy" może okazać się naprawdę przyjemną lekturą. Jest w niej ten czar Mordimera - inteligentnego antybohatera, "uniżonego sługi", który wszystko robi na chwałę Pana - ale zapłatą nie pogardzi - a jednocześnie nie ma w tej książce "ciężaru" poprzednich historii - nie wymaga zatem bycia na bieżąco z cyklem inkwizytorskim. "Dziennik czasów zarazy" stanowi odrębną przygodę naszego inkwizytora, która nie wpływa zbytnio na jego losy czy świat przedstawiony, dzięki czemu naprawdę można ją czytać bez znajomości innych powieści z tego uniwersum. Ostateczna ocena będzie zatem w dużej mierze zależeć od osoby czytającej i jej oczekiwań.
Choć sam świat inkwizytorski jest intrygujący, to niezmiennie najmocniejszym elementem tego świata jest postać Mordimera Madderdina, który jest naszym przewodnikiem po tym świecie. To antybohater, z jednej strony piekielnie charyzmatyczny, a z drugiej pełen arogancji i hipokryzji. Urzeka w nim jednak to, że mimo swego charakteru potrafi wznieść się na wyżyny człowieczeństwa i wstawić się za inną osobą, czasem nawet ryzykując własną karierą, która wydaje się być sensem jego życia. Właśnie to pociąga w tej postaci, bo nigdy nie wiemy kogo skaże na stos, a kogo ocali. W tej odsłonie nasz "uniżony sługa" jest sobą i czytanie o jego kolejnej przygodzie, tym razem z tajemniczą zarazą - kaszlicą - w tle było jak spotkanie starego, nieco zapomnianego znajomego. Nie dość, że przypomniałam sobie czemu te książki tak lubiłam, to jeszcze nabrałam ochoty na odświeżenie chociażby głównego cyklu.
Co do samej treści powieści to można na nią narzekać. W zasadzie w "Dzienniku czasów zarazy" niewiele się dzieje mimo objętości książki (600 stron). Ot, opiera się ona głownie na dialogach i przemyśleniach, i nawet punkt kulminacyjny nie jest przesadnie pełen akcji, która dzieje się gdzieś bardziej na marginesie. Moim zdaniem sprawdza się to jednak idealnie, oddając atmosferę zamkniętego miasta i piekielnego żaru lejącego się z nieba, kiedy człowiek nie ma sił na nic więcej niż jak snucie się i szukanie pociechy w zimnym trunku i dobrej rozmowie. Same dialogi są świetnie napisane i nawet przez chwilę się przy nich nie nudziłam! Całość jest może nieco zbyt rozciągnięta, ale da się to bardziej odczuć czytając niż słuchając - słuchowisko przy takiej powieści jest naprawdę strzałem w dziesiątkę.
Oceniając powieść nie z perspektywy całego cyklu, ale części którą można czytać niezależnie nie mogę narzekać. Można w niej odnaleźć klimat świata inkwizytorskiego, zapadającą w pamięć postać Mordimera, wiele przemyśleń z którymi można się zgodzić (lub jak w moim przypadku nie zgodzić, co wcale nie odbierało mi przyjemności w czytaniu!). Czuje się jednak w obowiązku to podkreślić - powieść ta należy do tych przegadanych i przez to może zostać odebrana jako książka o niczym, w której nic się nie dzieje. Moje oczekiwania spełniła, cześć przeczytałam, część wysłuchałam z ogromną przyjemnością. Wciągnęła mnie samym klimatem i dialogami, aż chciałoby się przysiąść do naszych bohaterów i włączyć z nimi w dyskusję :)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
0 komentarze