Gildia Zabójców (recenzja)
Połączenie Johna Wicka, Harley Quinn i
koreańskiej dramy – mieszanka od której nie sposób się oderwać!
Alyssa nie jest zwykłą dziewczyną – to
wyszkolona zabójczyni po przejściach, następczyni Króla Gildii. Gdy kończy
odbywać dotkliwą karę za zdradę dostaje nowe zlecenie – wyśledzenie i
ewentualną egzekucję osób, które stały za upadkiem i śmiercią koreańskiego biznesmena.
Jej zleceniodawcą jest nikt inny, jak gwiazda koreańskiej muzyki.
Zlecenie okazuje się testem – zarówno ze
strony Gildii, która musi się upewnić, czy dziewczyna nadal nadaje się do
wykonywania zawodu po półrocznym zamknięciu w lochu przypominającym zakopanie
żywcem pod ziemią, jak i losu, który ponownie każe jej wybrać wobec kogo jest
lojalna – Gildii czy siebie samej. Szczególnie, że Alyssa ma własne plany –
odnaleźć za wszelką cenę jedyną osobę, którą naprawdę kocha.
„Gildia Zabójców” to interesująca mieszanina zapożyczeń
i znanych motywów połączonych w coś nowego – zabieg świetnie znany fanom filmów Quentina Tarantino.
Gildia Zabójców ze swoimi regułami i siecią hoteli wspomagających ich usługi na
pierwszy rzut oka wydaje się wyciągnięta z filmu John Wick. Autorka
dodała jednak własne elementy, jak rytuały znane wikingom, symbole zapewniające
nietykalność, system szkolenia rekrutów na zasadzie relacji uczeń-mistrz czy
same usługi pełnione przez Gildię. Organizacja zdaje się przypominać służby
wywiadowcze, prowadzące śledztwa, których celem nie jest jednak posłanie kogoś
za kratki czy bezpieczeństwo narodowe, ale eliminacja. Wypełniając zadania
Alyssa ma do dyspozycji nieograniczone zasoby, a w skład jej drużyny wchodzi
hakerka.
Dalej sama Alyssa – Czarna Mamba z filmu Kill
Bill połączona z Harley Quinn i bohaterką fantastyki młodzieżowej –
zabójczo skuteczna i niebezpieczna, choć mająca zaledwie dziewiętnaście lat. Do
tego wyszczekana, wprowadzająca w zakłopotanie nieśmiałych mężczyzn i nie do
końca zrównoważona. A jednak różniąca się od innych bohaterek motywacją i
złożonością. Jej główną motywacją nie jest po prostu zemsta, a chęć ochrony
najbliższej jej osoby. Lata działania jako zabójczyni, przyjmowania różnych ról
uczyniły z niej zimną i twardą osobę, która jednocześnie skrywa w sobie zwykłą
młodą dziewczynę, ze słabością do słodyczy. Raz wyrachowana, innym razem
przyznająca się do słabości. Nie jest to niekonsekwencja charakteru, ale
stworzenie postaci złożonej: bycie zimną zabójczynią, nie wyklucza zabawnego
droczenia się z osobami, do których się zbliżyła.
Najmocniejszą stroną powieści są dialogi,
pełne ciętych ripost i nadające dynamiki całości. Do tego relacje między Alyssą i innymi
postaciami – jej uczniem, dziedzicem innej gildii, członkami koreańskiego
zespołu, jej bratem – napędzają historię. Czasami cierpi na tym akcja – jednak
dzięki wspomnianym dialogom nie odczuwa się takiego spowolnienia. Gdyby nie
interesujący bohaterowie i dynamika relacji między nimi, powieść na pewno by
nużyła, gdyż nie poświęcono dostatecznie miejsca samej intrydze. Jedyny
zarzut mam do wielości bohaterów – chociażby przyjaciółka Alyssy jest postacią
całkowicie zbędną, niewprowadzającą nic do fabuły. Podobnie członkowie Gildii
Zabójców mogliby odgrywać większe role w całości powieści – liczę, że w
kolejnych tomach nie będą statystami.
Należy wspomnieć także o stylu – całość jest
dobrze napisana i pozwala to wybaczyć niektóre potknięcia fabularne.
Szczególnie wspomniane wyżej dialogi, a także opisy przeżyć wewnętrznych
bohaterki. Pozwolę sobie dla przykładu przytoczyć fragment:
Skrzywił się nie spuszczając z niej wzroku.
- Gniew ci służy – przyznał, choć jego mina
zdradzała coś innego. – Tylko pamiętaj, że to nie na mnie jesteś zła. […]
-W tym momencie na ciebie.
- Nie – stwierdził spokojnie, przygotowując
się do ataku. – Jesteś zła na siebie, że nie trzymałaś gardy.
Jest to dialog między zabójcami podczas
treningu – jednak odnosi się do przeżyć Alyssy, która pozwoliła sobie wpuścić
do swojego życia kogoś spoza kręgu zabójców, tym samym „opuszczając gardę”. W
powieści odnajdziemy zarówno ciekawe cytaty dotyczące starty (Tych, którzy
odeszli, możemy opłakiwać. To nieobecność żywych jest najboleśniejsza.
Zwłaszcza gdy nie jesteśmy w stanie nic zrobić, by wrócili do naszego życia),
jak i one-linery z dialogów, kiedy Alyssa droczy się z innymi.
„Gildia Zabójców” nie jest jednak pozbawiona
wad. To co mnie się spodobało – czyli wspomniana wyżej mieszanina może zostać
uznana za mało oryginalną, szczególnie niektóre motywy. Czytanie o rozpadaniu
się na kawałki wywołało u mnie zgrzyt zębami, szczególnie w porównaniu do
świetnych opisów odczuć Alyssy zamkniętej w lochu/trumnie, co pokazywało,
że Autorka umie opisać traumę w inny sposób. Osobiście podniosłabym wiek
bohaterki, co dodałoby większego realizmu. Owszem, szkoli się od najmłodszych
lat, ale pewien rodzaj dojrzałości zdobywa się jednak z wiekiem. Alyssa
zwyczajnie zachowywała się bardziej jak 25-latka niż nastolatka, a i jej
relacja z niewiele młodszym uczniem wydawałaby się bardziej realistyczna, gdyby
dzieliła ich większa różnica wieku.
Największą "wadą" jest realizm – nie do końca uwierzyłam w wiarygodność przedstawionego świata na początku powieści. W powieści umiejscowienie Europejskiej Gildii Zabójców w
Krakowie wypadło mało przekonująco. Kiedy czytamy opisy budynku Gildii
jako pałacu z komnatami, rodzi się pytanie gdzie takie miejsce kryje się
w Krakowie nie zwracając niczyjej uwagi? Osobiście podobało mi się na początku
powieści niewiedza na temat siedziby Gildii – jedynie strzępek informacji, że
znajduje się w Europie. Doprecyzowanie, że jest to Kraków, a nasi bohaterowie
to Polacy, którzy wyzbyli się polskich imion na rzecz pseudonimów wybiło mnie z
immersji. Nie dlatego, że mam coś przeciwko wybraniu Polski, ale ze względu na
nieumiejętne oddanie pewnego charakteru tego miejsca. Skoro wszystkie dawne
europejskie gildie zjednoczyły się z polską to czemu dawne rytuały wywodziły
się od wikingów? Dodanie pewnej słowiańskości zadziałałoby tutaj na korzyść! Gdyby
tak wkomponować siedzibę Gildii w dobrze znany krajobraz miejski – zamiast
rezydencji z komnatami, niech będzie to nowoczesny biurowiec ze szkła. Gdyby
akcja działa się w Łodzi wybrałabym odnowioną fabrykę z cegły – ot, kolejne
zamknięte osiedle czy biurowiec niczym się nie wyróżniający. Z całej polskości
zostało jedzenie pierogów, a to trochę za mało. Akcja jednak szybko przenosi
się do Seulu, a całość zyskuje wiarygodności dzięki problemom, które miejsce
akcji sprawia bohaterce – braku znajomości języka czy wyróżnianiu się z tłumu. Jednak jeśli potraktujemy powieść jako urban fantasy, te zarzuty przestają przeszkadzać. "Gildii Zabójców" daleko do thrillera, za to bardzo blisko klimatycznie do wspomnianego urban fantasy - choć nie uświadczymy tu elementów magicznych. Właśnie dlatego powieść ta spodoba się fanom fantastyki, za to niekoniecznie wielbicielom kryminałów i thrillerów.
Grubymi nićmi szyte jest także pierwsze
spotkanie Alyssy z zespołem Interstellar. Niestety nasuwa skojarzenia z
fanfikiem – zabójczyni zostaje zmuszona do pójścia na koncert, a następnie na
randkę z koreańskim idolem. Niestety skojarzenia z fanfikiem początkowo trudno
się wyzbyć w każdej scenie interakcji zabójczyni z idolami, a wykorzystanie w
nich klisz jak skręcenie kostki i opieka nad rannym bardzo rażą. Potem jest jednak znacznie lepiej - i ostatecznie motyw ten sprawił mi sporo frajdy podczas czytania, szczególnie że nie sposób nie polubić uroczych idoli.
Kolejny zarzut dotyczy braku scen akcji w
pierwszej połowie powieści. Może przemawia przeze mnie filmoznawca, ale
zapewnienia innych postaci jakim świetnym zabójcą jest Alyssa są dla mnie
niewystraczające – i znów mało wiarygodne. Nie opisuj ustami postaci, pokazuj –
chociaż jest to zasada pisania dobrych scenariuszy, sprawdza się także w
przypadku książek. Co z tego, że bohaterowie mówią o Alyssie, że jest
niebezpieczna jeśli się tak nie zachowuje? Aby uwiarygodnić ten opis potrzebuję
dowodu – sceny, w której będzie się tak zachowywać. Na szczęście w drugiej
połowie takie dowody zostają mi dostarczone, trzeba tylko cierpliwie poczekać.
Jest to zatem coś co raziło mnie, ale nie musi być tak z innymi czytelnikami,
którym odpowiada stopniowe przechodzenie od opisów do czynów.
Zabrakło mi także pewnych konsekwencji kary
wymierzonej Alyssie. Na jej plecach wycięto skrzydła, które chce ukryć. Gdzie
zatem logika w ubieranych przez nią strojach – koszulkach na ramiączkach czy
gorsetowej sukni z odsłoniętymi ramionami? Znamię powinno stanowić piętno,
które należy zasłaniać – do czasu jego akceptacji, co jednak nie ma miejsca na
kartach powieści. Opisy strojów bohaterki tym samym znów wybijały z immersji,
zanurzenia w świat przedstawiony, odsłaniały pewien brak logiki.
Wszystko to powoduje, że na samym początku wiele scen mnie irytowało - a jednocześnie nie mogłam się oderwać. Dopiero kiedy zawiesiłam swoją niewiarę - nastawiłam się na urban fantasy, zaakceptowałam
pewien alternatywny świat, w którym w Krakowie mieści się Gildia Zabójców, a
spotkania z idolami nie mają żadnych konsekwencji (bo nie śledzą ich
dziennikarze i nie pilnuje menadżer, który wie że najmniejszy skandal oznacza
kłopoty ze sprzedażą płyt), zaczęłam się naprawdę dobrze bawić. W tej powieści jest naprawdę wiele z koreańskich seriali, które również ukazują pewną alternatywną Koreę. Choć przygody
Alyssy wydają się mało "wiarygodne" to świetnie się o nich czyta. Całość jest
dobrze napisana i nie sposób oderwać się od powieści – po prostu się broni
pomimo niektórych zarzutów! A zwrot akcji na końcu wzbudza ogromną
ciekawość względem kolejnego tomu!
"Gildia Zabójców" to naprawdę interesujący debiut. Powieść, która choć czerpie garściami ze znanych motywów i gatunków, pozostaje oryginalna. I staje się lepsza z każdą kolejną stroną, co jedynie zaostrza apetyt na więcej!
2 komentarze
Zgadzam się z Tobą pod każdym względem. Sporo w tej książce niedociągnięć. Ale zobaczymy, co przyniesie tom drugi :)
OdpowiedzUsuńPomimo tych niedociągnięć dobrze się bawiłam i czekam na drugi tom - liczę, że będzie w nim więcej akcji!
Usuń