Zrodzeni z legendy (recenzja)

 


"Nie pozwól, żeby twoje życie definiowała strata. Niech definiuje je miłość".

"Zrodzeni z legendy" to powieść z założenia łącząca legendy arturiańskie z klimatem dark academia. Bree wraz z przyjaciółką trafia na prestiżową uczelnię w ramach programu wczesnego startu. Na drodze do zdobywania wiedzy i beztroskiego studenckiego życia staje jej jednak żałoba. Dziewczyna traci matkę i nie do końca potrafi sobie z tym poradzić, odgradzając się murem. By odkryć okoliczności śmierci matki, Bree przystępuje do tajnego stowarzyszenia, walczącego z potworami. I choć "Zrodzeni z legendy" są powieścią bazującą na kliszach znanych z literatury young adult (trójkąt miłosny, odkrywanie własnych mocy, bohaterka inna niż wszyscy, wyjątkowa), to zawarta w nich perspektywa dodaje pewnej świeżości. Bree nie tylko musi zmierzyć się z obecną w świecie magią, ale przede wszystkim z traumą - zarówno osobistą (utrata matki), jak i wielopokoleniową traumą czarnoskórej mniejszości etnicznej. Te płaszczyzny dodają historii głębi - wymiar fantastyczny zaś odpowiada za rozrywkę. Chociaż nie wszystko do końca zagrało, to "Zrodzeni z legendy" są na pewno tytułem godnym uwagi.

Zacznijmy od kreacji świata, bo ta należy zdecydowanie do jednych z ciekawszych - choć mogłaby być lepiej opisana (nie opierać się na zalewaniu czytelnika informacjami) . W powieści został przedstawiony świat, do którego wkraczają demony. Nim przybiorą materialną postać mogą zostać dostrzeżone i wyeliminowane przez legendarian - członków sekretnego stowarzyszenia, opartego o więzy krwi. W ten sposób w powieści zostały połączone legendy arturiańskie z urban fantasy - to właśnie Okrągły Stół i jego rycerze byli pierwszymi chroniącymi świat przed demonami. Kreacja świata nie kończy się jednak w tym miejscu - pojawia się tutaj druga płaszczyzna związana dziedzictwem mniejszości etnicznych. Jak można się domyślić stowarzyszenie spadkobierców rycerzy króla Artura jest elitarną organizacją uprzywilejowanych rodów, a ich magia opiera się na wydzieraniu czegoś naturze (aż chce się rzec, że to magia kolonizatorów!). Przeciwstawiona zostaje temu magia korzeni, oparta na współpracy z naturą, praktykowana przez czarnoskórą mniejszość. Ścieranie się dwóch rodzajów magii, a także dwóch dziedzictw stanowi niezwykle ciekawy aspekt powieści, dodający jej wielowymiarowości. 

Na tej płaszczyźnie ciekawie prezentuje się postać Bree - z jednej strony to typowa bohaterka YA, której kreacja oparta jest o motyw wybrańca. Ale o wyjątkowości dziewczyny decyduje także jej pochodzenie. Ciekawe są te sceny, w których traktowana jest stereotypowo, przez pryzmat koloru skóry: przez policjanta, dyrektora uczelni, a w końcu przez samo tajne stowarzyszenie, w którym nie tylko jest osoba z zewnątrz, ale na dodatek osobą o innym kolorze skóry niż biały. To przeszkoda, która utrudnia w pełni integrację i uznanie Bree za swoją. Odkrywanie własnych mocy wiąże się w tej powieści z poznaniem przeszłości - i znów niezwykle ciekawie wypada tutaj doświadczenie legendarian, odnotowujących swoje linie rodowe od rycerzy w porównaniu do Bree, której przodkowie byli niewolnikami, co sprawiało trudności nawet w samym wskazaniu miejsca pochodzenia. Właśnie w tym tkwi siła tej powieści - nie w samej reinterpretacji legend arturiańskich, ale w celebracji afroamerykańskiego dziedzictwa - podkreślającego przetrwanie mimo przeciwności losu. W tym kontekście genialnie wypada finał, którego oczywiście nie będę tu zdradzać :)

Co wypadło zatem słabiej? Przede wszystkim nieodpowiednie rozłożenie wydarzeń w czasie. Opisana historia, poznawanie świata magii przez Bree, odkrywanie jej własnego dziedzictwa, zakochiwanie się na śmierć i życie, czy nawet sama inicjacja w tajnym stowarzyszeniu powinny trwać semestr czy rok akademicki (to rozłożenie w czasie świetnie wypada w książkach o Harry Potterze, gdzie rok szkolny nadaje naturalny rytm wydarzeniom). Tutaj wszystko zadziało się w przeciągu dwóch tygodni. To nieodpowiednie rozłożenie wydarzeń w czasie wpływa negatywnie na odbiór, jeszcze bardziej uwypuklając klisze - chociażby watek miłosny zostaje sprowadzony do motywu "natychmiastowej miłości", czego nie kupuję, szczególnie jeśli między bohaterami wcale nie ma takiej chemii. Jeszcze słabiej wypada trójkąt miłosny, który już w ogóle nie przekonuje. Niestety wpływa to także na odbiór postaci Bree, która niejako z dnia na dzień staje się wybrańcem, zamiast powoli do tej roli dojrzewać/szkolić się.

Uważam także, że w powieści która dzieje się na terenie uczelni tkwił znacznie większy potencjał na wykorzystanie klimatu dark academia. Czytając odnosi się wrażenie, że postacie wcale nie muszą uczęszczać na zajęcia, skupiając się wyłącznie na tajnym stowarzyszeniu. O ile byłoby ciekawiej, gdyby Bree trafiła na jakiś wykład o królu Arturze, uczestniczyła w jakiś dyskusjach - zwyczajniej byłoby więcej życia studenckiego i szperania po bibliotece/wypytywania profesorów, by zdobyć jakieś informacje o tajnym stowarzyszeniu. Podkreślam jednak, że jest to coś, czego mnie zabrakło - zwyczajnie nastawiłam się bardziej na klimaty akademickie, które nie sprowadzałyby się zaledwie do tła wydarzeń. Zresztą w powieści obecny jest dość silny amerykanocentryzm - i możliwe jest, że "academia" kojarzy się tam przede wszystkim ze stowarzyszeniami i historycznymi budynkami na kampusie.

W miejscach, w których "Zrodzeni z legendy" są powieścią o odnajdywaniu siebie i odkrywaniu własnego dziedzictwa, a także powieścią o żałobie i traumie tkwi największa siła tego tekstu. Retelling legend arturiańskich jest ciekawy, ale na tej płaszczyźnie wkrada się wiele klisz znanych z innych cyklów młodzieżowych, a bombardowanie czytelnika informacjami, zamiast rozciągnięcia tego w czasie i wprowadzenia elementu wysiłku związanego z poszukiwaniem informacji wprowadza zbędny zamęt. W ostatecznym rozrachunku "Zrodzeni z legendy" to przeciętna młodzieżówka poruszająca ciekawe tematy. Jeśli jesteśmy w stanie przymknąć oko na klisze i mało wiarygodne rozłożenie wydarzeń w czasie, nie przeszkadza nam dość silny amerykanocentryzm w reinterpretacji legend arturiańskich to można się z tą powieścią naprawdę dobrze bawić. Mnie te wady aż tak bardzo nie przeszkadzały i jestem ciekawa w jakim kierunku rozwinie się ta opowieść!

Tracy Deonn "Zrodzeni z legendy" (2020)
Polskie wydanie: You&YA (2023)
Tłumaczenie: Adam Olesiejuk

Share:

0 komentarze