Koniec. Baśń o mieście...(recenzja)
"-Wierzy pan w Boga? - powtórzył mężczyzna.
-Wierzę.
- Bo nie widział pan prawdziwego zła."
"Koniec. Baśń o mieście, w którym zawsze pada deszcz i skończył się świat" Bartłomieja Grubicha to powieść trudna do zaszufladkowania. Rozpoczyna się jak kryminał, by jednak szybko porzucić intrygę kryminalną na rzecz surrealistycznej wycieczki do Bydgoszczy, w której ma się skończyć świat. Podróży tak naprawdę w głąb siebie, by odkryć skrywane pragnienia. Jednak kiedy tej podróży towarzyszy szatan, nie może ona przynieść niczego dobrego...
To także powieść trudna do ocenienia. Czytając ma się wrażenie, że to projekt dość ambitny, pełen symboli pozostawionych do interpretacji Czytelnika. Ta nieokreśloność potrafi naprawdę zauroczyć i wciągnąć. Z drugiej strony znajdzie się całkiem spore grono osób, którym to zwyczajnie nie będzie odpowiadać - którzy uznają, że założony zamysł nieco przerósł autora, a powieści daleko do mistrzowskiego surrealizmu. Ja znajduję się gdzieś pośrodku. "Koniec" mnie zaintrygował i wciągnął, miałam wrażenie, że czytam coś świeżego i innego. Jednak im dalej w las - czy raczej w Bydgoszcz, czułam się nieco rozczarowana. Ta wędrówka na granicy jawy i snu ostatecznie nie wywarła na mnie większego wrażenia, ponieważ spodziewałam się większej dawki surrealizmu lub bardziej szokujących rozwiązań.
Mimo to, że "Koniec" nie w pełni trafił w mój gust, to doceniam wiele elementów tej powieści. Bydgoszcz - Brzydgoszcz - została uczyniona kolejnym bohaterem. Miastem niepozornym, w którym ma nastąpić niepozorny koniec świata. Autor świetnie stworzył klimat miasta "w którym wiecznie pada", które dołuje swoją nijakością i brakiem perspektyw. Pomysł, aby uczynić spontaniczne śledztwo punktem wyjścia, które popchnie księdza, przyjaciółkę i cichego wielbiciela do wyjazdu do Bydgoszczy, by odnaleźć Anię uważam za świetny. A im bardziej śledztwo powinno się rozwijać, tym bardziej schodzi na drugi plan - a bohaterowie zamiast szukać Ani, szukają tego, czego pragną. Brzydgoszcz nie oferuje jednak spełnienia marzeń, tylko ich realizację w krzywym zwierciadle. Ułudę i fałsz spełnienia symbolizuje zresztą bydgoski klaun, wiecznie uśmiechnięty dzięki makijażowi.
"Koniec" to powieść pełna niedomówień i urwanych wątków, a całość powinien poskładać Czytelnik. Jeśli nie jesteście fanami takich zabiegów, "Koniec" nie jest powieścią dla Was. I niech nie zmyli okładkowy klaun, to nie powieść grozy spod znaku "To" Stephena Kinga. Jeśli jednak lubicie powieści egzystencjonalne i oniryczne to warto spróbować - widać to chociażby po ocenach tej powieści, które potrafią być skrajne. Mnie zabrakło pewnej wyrazistości całej historii, splecenia się wszystkich wątków na koniec. Po lekturze w mojej głowie pozostał mętlik - myślę, że zabieg celowy - jednak nie przekonała mnie ta historia na tyle, by zagłębić się w próby jej interpretacji - choć w trakcie samego czytania wybiegałam myślami, jakby dane wątki mogły się potoczyć. Zabrakło mi jednak jakieś puenty. A może to po prostu nie ten moment w moim życiu na tę historię - i za jakiś czas odkryję ją na nowo i wtedy wbije mnie w fotel?
"Czuła się jak w teatrze i stało się coś najgorszego dla dobrej sztuki. Deus ex machina. Zakończenie bez sensu. Urwany wątek. Spadający przypadkiem z dziesiątego piętra fortepian zabijający przechodzących, również przypadkiem, bohaterów. Głupi koniec niemądrej przecież historii."
0 komentarze