Pół roku na Saturnie (recenzja)

 


"Po pierwsze, to nie takie głupie, bo kimkolwiek zostanę, i tak mogę przeżyć tylko jedno życie. Więc będę żałować, cokolwiek wybiorę. Równie dobrze ktoś inny może zdecydować, przynajmniej nie będę musiała brać za to odpowiedzialności".  

"Pół roku na Saturnie" Małgorzaty Sidz to powieść o poszukiwaniu własnej drogi w morzu możliwości. Poszukiwaniu powierzchownym i chaotycznym - co zwyczajnie wynika z ilości bodźców, którymi codziennie jesteśmy bombardowani. To poszukiwanie głosu milenialsów, którzy nie mają już jednego modelu "normalnego" życia (choć bardzo dobrze go pamiętają z młodości) i dlatego czują się rozdarci między byciem wiecznym podróżnikiem, studentem, a osobom zakotwiczoną poprzez rodzinę, dom i stałą pracę. 

Bohaterka powieści nieoczekiwanie dostaje pół roku "wolnego": jest na stypendium w Korei Południowej, nie musi martwic się zaliczeniami, mieszkaniem, rachunkami, może robić co chce. Wyrwanie z rytmu obowiązków (ciągłej nauki) nie przypomina jednak wolności, gdy bohaterka wpada w pułapkę konieczności określenia siebie na nowo. I tak zamiast zwiedzać Seul, spędza godziny na oglądaniu filmików na Youtube i zadawaniu sobie pytania, czego właściwie chce. 

Ogrom możliwości, który przed nią stoi jest w pewnym sensie ograniczony - jednak jak się okazuje nie tyle finansowo, jak przede wszystkim przez brak motywacji i chęci do starania się dłużej niż jeden dzień. To powieść z pewnością dość oryginalna. Nie znajdziemy tu typowej fabuły, brak tu początku i końca - jest to epizod z życia, wrzucenie w sam środek chaosu myśli. Cała historia nie daje także upragnionych odpowiedzi, na pytanie co począć z tym jednym życiem, które zostało nam dane w czasach tak wielu możliwości. W pewnym sensie tu tkwi siła tej powieści, która zamiast gotowej receptury ma na celu jedno - skłonienie do przemyśleń.

Z bohaterką można się utożsamiać lub wręcz przeciwnie, stać do niej w kontrze, szczególnie, że jej przemyślenia potrafią być skrajne. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nas w głębi duszy się zgodzi, że zastanawia się czasem czy wybrał właściwą drogę, czy nie zmarnował życia, czy jest jeszcze czas na zmiany. Powieść skłania do medytacji nad własnym życiem - szczególnie jeśli jest się jak bohaterka w "punkcie zero", kiedy trzeba wymyślić siebie (od nowa). Sama zanotowałam mnóstwo cytatów, które do mnie przemówiły - i podobną ilość, która wzbudziła mój sprzeciw (szczególnie dotyczących definiowania siebie poprzez związek z mężczyzną). Chociaż nie polubiłabym głównej bohaterki to wciągnęłam się w ten tok rozważań na temat nowoczesności. Jedyne co musiałam robić, to sobie te rozważania dawkować i przez to uważam, że ta powieść - dla mnie - nie jest książką na jedne wieczór. Jednocześnie myślę, że dla osoby, która jest w podobnym położeniu co bohaterka byłaby to powieść, od której nie sposób się oderwać.

"Dokładnie pamiętam moment, w którym zrozumiałam, że odkryłam już wszystko, co jest do odkrycia. Że oto zgłębiłam tajemnicę życia - jemy, śpimy, rozmnażamy się, umieramy. A wszystko inne to tylko próby znalezienia sobie czegoś do roboty."

Warto jeszcze dodać o miejscu akcji, czyli Korei Południowej. Moim zdaniem nie odgrywa tutaj znaczącej roli; równie dobrze mogłoby to być każde miejsce na świecie, w którym jesteśmy obcokrajowcem. Oczywiście pojawia się tu mnóstwo nazw dań koreańskich oraz określeń, do tego trochę stereotypów - jednak bohaterka nigdy nie zanurza się w koreańskość. Stąd jakże pasujący tytuł - to równie dobrze mógłby być Saturn. Nie jest więc to w żadnym razie powieść o Korei Południowej - coś jak Tokio w filmie "Między słowami".

To co nie do końca mi zagrało to dialogi. Odniosłam wrażenie, że są zbyt polskie - a główna bohaterka otoczona była obcokrajowcami i trudno było mi sobie wyobrazić pewne sformułowania użyte w języku angielskim. Trafiały się tez takie kwiatki jak strzelająca szabla ("Jak jest szabla w pierwszym odcinku, to w ostatnim musi wystrzelić" - chodziło tu zapewne o strzelbę Czechowa, opisującą zasadę kompozycyjną budowania historii). Pojawia się także całkiem sporo wulgaryzmów, które czasami pasują, a czasami wydają się wciśnięte na siłę, by było bardziej "młodzieżowo".

"Na tym właśnie polega życie, im wyższy poziom zdobywasz, tym bliżej jesteś końca."

Doceniam natomiast mnóstwo odnośników do kultury - jak nic bohaterka musiała studiować kulturoznawstwo, filmoznawstwo lub inny humanistyczny kierunek - tak jak ja! - i uwierzcie, po 5 latach takich studiów człowiek potrafi mieć podobne przemyślenia o kinie artystycznym czy życiu w symulacji. 

"Przez dłuższą chwilę upajałam się swoim intelektualizmem. Jeszcze rano jadłam sałatkę w dresie jak Kardashianka, a teraz leżałam i myślałam o tym, co to znaczy być człowiekiem. "

Do mnie powieść "Pół roku na Saturnie" trafiła; skłoniła mnie do przemyśleń nad własnym życiem. Jednocześnie czytając część rozważań bohaterki czułam się zwyczajnie "staro" choć nie dzieliła nas duża różnica wieku - myślę, że wynika to zwyczajnie z bycia w innym miejscu w życiu, choć ciężko byłoby zaliczyć mnie do "normalnych" ludzi z dziećmi, domem i stałą pracą. Myślę, że "Pół roku na Saturnie" ma sobie wiele z "Normalnych ludzi" Sally Rooney - to ten typ powieści, który do niektórych trafi, a u innych wywoła frustrację zachowaniem bohaterów. Choć gdzieś tam zabrakło mi bardziej dojrzałego poszukiwania siebie, to nie mogę zaprzeczyć - świetnie się bawiłam przy lekturze. I co najważniejsze - to powieść, która zostaje z nami na dłużej, właśnie dzięki temu, że choć skupia się na jednym przypadku milenialsa, to każdego może skłonić do przemyśleń o (nie)możliwości "odkrycia siebie", "znalezienia własnej drogi" - wybrania tej jednej możliwości z wielu i późniejszego nie żałowania tej decyzji. 

Share:

0 komentarze