Darkfever (recenzja)

 


"Darkfever" to powieść z rodzaju tych, które mają potencjał: ciekawy początek, obietnicę tajemnicy i niebezpieczeństwa - by ostatecznie zawieść oczekiwania. Jest to wznowienie powieści z 2006 roku, która niestety nie zestarzała się zbyt dobrze - dziś trudno znaleźć w niej coś świeżego i odkrywczego. Trochę na wyrost została oznaczona jako powieść 18+, co znów podbudowało pewne oczekiwania - bo największym zarzutem wobec "Darkfever" jest to, że powieść ta jest zbyt infantylna dla dojrzałego czytelnika. Nie ma w niej brutalności czy erotyki, której można się spodziewać po tytule oznaczonym jako książka dla dorosłych czytelników. Ta infantylność obecna jest niestety zarówno w budowaniu postaci, jak i fabuły - a  encyklopedyczne i skrótowe wyjaśnianie tajemnic świata zestawione ze szczegółowymi opisami ubioru bohaterki również nie świadczą zbyt dobrze o umiejętności budowania świata: bohaterka za każdym razem musi podkreślić w co jest ubrana, kiedy jednak pojawia się okazja do wprowadzenia nas w świat fae używa zwrotu "nie będę was zanudzać". Szkoda tylko, że ja jako miłośniczka fantastyki chce być "zanudzana" opisami fae i ich świata, a kwestia garderoby bohaterki zupełnie mnie nie obchodzi.

Po takim wstępie można dojść do wniosku, że "Darkfever" mi się nie podobało - a jednak jest to powieść przy której można się naprawdę nieźle bawić, przy założeniu, że czytamy z przymrużeniem oka. "Darfever" to powieść, która w założeniu miała być mroczna, a wyszła zabawna. Już na pierwszych stronach zostaje wspomniane, że fae zabijają seksem, wykorzystują kobiety, by wysysać z nich życie i piękno. Brzmi to przerażająco, szczególnie że bohaterka-narratorka we wstępie zaznacza, że "ta historia zaczęła się niepozornie, jak wiele katastrof". To buduje wiele oczekiwań, jednak "Darkfever" to ten rodzaj powieści, gdzie w pełni działa zasada "fabularnej zbroi" dla głównej bohaterki. Choć nie jestem osobiście miłośniczką scen erotycznych, to właśnie takich się spodziewałam. Mrocznych, wyniszczających i stawiających pytanie, czy nasza bohaterka się po tym pozbiera. Cały ten zapowiadany erotyzm został jednak sprowadzony do...niekontrolowanego rozbierania się w miejscach publicznych - co wyszło niezamierzenie komediowo. I właśnie dlatego przy "Darkfever" można się świetnie bawić jeśli pozbędziemy się pewnych oczekiwań - to książka, która bardzo stara się być mroczną, ale na poziomie młodzieżowej produkcji z odrobiną pikanterii w postaci golizny.

Najmocniejszym atutem "Darkfever" jest sam pomysł. Samo budowanie świata może nie do końca do mnie przemówiło - bo zostało potraktowane po macoszemu w porównaniu do opisów garderoby bohaterki - co nie zmienia jednak faktu, że pomysł jest interesujący i aż się prosi o rozwinięcie w kolejnych tomach. Dwa różne dwory fae, oba niebezpieczne dla ludzi; do tego tajemnicze artefakty i zagadka śmierci siostry głównej bohaterki, opisy hierarchii fae, ich różnych rodzajów, sposobów "posilania" się ludźmi, umiejętności ukrywania się. To wszystko intryguje i naprawdę działa, kiedy właśnie temu Autorka poświęca uwagę. 

Najsłabiej wypada dwójka głównych bohaterów. Cała osobowość Mac skupiona jest wokół tego, że jest pozbawioną większych ambicji młodą blondynką, kochającą kolor różowy. To oczywiście może być punktem wyjścia - jednak wobec śmierci siostry i sytuacji zagrożenia życia Mac powinna się zmienić i nieco mniej przejmować się złamanym paznokciem. Jeszcze gorzej wypada Jericho - mroczny, przystojny i niebezpieczny mężczyzna. Ot, w trzech słowach opisana cała jego osobowość. Typowy alfa samiec, niezniszczalny, kontrolujący kobiety i niezwykle bogaty. Moim zdaniem - relikt przeszłości, cięzko mi sobie wyobrazić by dziś taki mężczyzna rozpalał serca czytelniczek. Sprawia to, że postacie są nijakie, a zapowiadany powolny romans praktycznie nie istnieje - postacie są tak papierowe i pozbawione charakteru, że ciężko mówić o jakiejkolwiek chemii między nimi. A postacie drugoplanowe? Do zapomnienia już w trakcie lektury. 

Lubię urban fantasy - to gatunek, który kojarzy mi się z książkami lekkimi, pozwalającymi nam uciec od trosk życia codziennego poprzez dodanie odrobiny magii. Na skali Ilona Andrews jako symbol urban fantasy "Darkfever" wypada przeciętnie. W powieści jest wiele intrygujących momentów, które skłaniają by czytać dalej - ten tom z pewnością cierpi na to, że jest wprowadzeniem, i to wprowadzeniem średnio udanym ze względu na dość zdawkowe i chaotyczne opisywanie świata fae - i w kolejnych częściach może być lepiej. Wszak to seria, która ma naprawdę wielu miłośników. W kategorii "do czytania z przymrużeniem oka" nadaje się jednak w sam raz - myślę, że spodoba się tym, którzy lubią chociażby serię o Dorze Wilk Anety Jadowskiej, choć Dora i Mac wydają się całkowitymi przeciwieństwami. Mnie osobiście zabrakło większego nacisku na "magię i mrok", które "splatają się z mitami i historią Irlandii", cytując hasło reklamowe z okładki. Potencjał jest, gorzej z wykonaniem. 

Karen Marie Moning "Darfever" (2006)
Polskie wydanie: You&YA (2023)



Share:

0 komentarze