Takeshi. Taniec tygrysa (recenzja)
"Takeshi. Taniec tygrysa" to drugi tom opowieści o świecie, w którym nie ma ucieczki przez przeznaczeniem, a były adept zakonu zabójców musi chwycić za miecz, by uratować niewinnych. Tak jak poprzedni tom, "Taniec tygrysa" wyróżnia się niesamowitym stylem Autorki, która łączyła brutalne sceny z poetyckimi opisami. Stworzony przez nią świat na pograniczy SF i fantasy ponownie został wypełniony wierzeniami i stworzeniami z odległych kultur połączonych opowieścią o przeznaczeniu i zbliżającej się katastrofie. Niestety "Taniec tygrysa" cierpi na dwie przypadłości, które odzierają lekturę nieco z przyjemności. Po pierwsze jest to typowy tom drugi, który stanowi wprowadzenie do wielkiego finału. Po drugie Autorka zdecydowała się rozbudować świat poprzez wprowadzenie nowej krainy oraz zamieszkujących ją postaci - co sprawia, że w książce niewiele uraczymy tytułowego Takeshiego. A kto czytał pierwszy tom, ten od razu chce poznać dalsze losy mistrza miecza, nie ważne jak barwne są opisy tej drugiej krainy. Mimo świetnego stylu, "Takeshi. Taniec tygrysa" pozostawia jednak niedosyt - i nie zazdroszczę tym, którzy czekali kilka lat na zakończenie tej niezwykłej opowieści, choć zakończenie słodko-gorzkie, gdyż trzeci tom ukaże się pośmiertnie w maju 2023 roku.
W drugim tomie obok inspirowanej Japonią krainy Wakuni, Autorka pochyla się nad Antilią - inspirowaną wierzeniami Ameryki Środkowej i Południowej. Rozbudowanie świata oczywiście wzbogaca powieść - jednak należy się zastanowić czy było zasadne. Pierwszy tom nie był tyle powieścią o Wakuni i intrygach tego świata, co o tytułowym Takeshim. Nawet jeśli dany rozdział był poświęcony innej postaci, to ostatecznie ta postać miała znaczenie w budowaniu wątku Takeshiego (jako przeciwnicy, ukochana, przyjaciel). Z kolei w drugim tomie rozdziały poświęcone Antilii, podłemu komendantowi i szamanom, spiskom i intrygom zdawały się całkowicie oderwane od głównej postaci. I choć same w sobie były niezwykle zajmujące, to w kontekście całości "wybijały" z rytmu - i dopiero z perspektywy zakończenia nabierały większego znaczenia. Odbiór zależy więc od oczekiwań czytelników - tego, czy lubimy ciągle towarzyszyć naszemu bohaterowi, czy zależy nam bardziej na rozbudowanym świecie z większą geopolityczną intrygą.
Na szczęście ponownie Maja Lidia Kossakowska potrafiła oczarować samym bogactwem języka. Opisy pojedynków w jej wykonaniu nabierały poetyckiego charakteru, przywodziły na myśl taniec z mieczem, a nie zwykłą wymianę ciosów. To powieść dość brutalna, w której nie brak scen tortur i zabijania, jednak całość opisana jest w niezwykły sposób. Przywodzi mi to na myśl filmy Quentina Tarantino, którzy używa przemocy jako pewnego środka wyrazu, a my oglądając "Kill Billa" zachwycamy się choreografią i muzyką, a nie ilością obciętych kończyn. Obok opisów pojedynków nie brakuje także niezwykle malowniczych, budujących nastrój opisów scenerii - z przyjemnością czytałam kilkakrotnie fragmenty opisujące zachód słońca, co było ucztą dla wyobraźni.
"Takeshi. Taniec tygrysa" okazał się w moim odczuciu tomem zbyt rozwleczonym poprzez dodanie za dużej ilości postaci i wątków pobocznych - co w połączeniu z ogólnie wolniejszym tempem sprawiało, że pierwsza połowa książki zwyczajnie się dłużyła. Dopiero od połowy udało mi się w ten świat ponownie wsiąknąć, choć do samego końca czułam niedosyt z powodu braku walecznego Takeshiego. Nie po to tworzy się charakterystycznego bohatera, aby pozwolić mu leżeć w łóżku i skupiać się na wszystkich innych, tylko nie nim! Na szczęście kwestie fabularne wynagradza styl Autorki oraz zapowiedź wielkiego finału, w którym wszystkie wątki się połączą.
0 komentarze