Grombelardzka legedna

 


Na "Grombelardzką legendę" składają się dwa tomy: "Serce gór" oraz "Wstęgi Aleru". Razem stanowią całość, będącą swego rodzaju kroniką tytułowej legendy. W jej centrum znajduje się Łowczyni, jednak poszczególne części tak naprawdę opowiadają o ciężkim życiu w górach - gdzie na nieroztropną osobę czeka okaleczenie ze strony szponów sępów, gdzie mędrcy mogą oszaleć, a jeden z mężczyzn gotowy jest wyruszyć na koniec świata, by odnaleźć żonę. To świat surowy, w którym trzeba być twardym by przeżyć, świat, w którym hula wiatr i zacina deszcz, szybko zamieniając wydarzenia w legendy. Oba tomy to w zasadzie zbiory opowiadań, które łączy miejsce i postacie. A wiadomo jak to z opowiadaniami bywa: są różne i nie zawsze trzymają ten sam poziom. Największy problem jaki miałam z "Grombelardzką legendą" to utrzymanie mojej uwagi - przez 3/4 pierwszego tomu byłam zaangażowana i widząc epilog czułam, że ta historia już się wyczerpała. A jednak nie był to koniec, a ja przy lekturze ostatniej części zawartej w "Sercu gór" miałam wrażenie, że była zbędna. Niestety "Wstęgom Aleru" nie udało się ponownie chwycić mojego zaangażowania. 

Po czterech tomach wyraźnie widzę zamysł Autora. "Księga Całości" ma być nieszablonowa, ciągle zaskakiwać rozwiązaniami fabularnymi - w tym cyklu żaden bohater nie nosi "fabularnej zbroi" - oraz zmianami konceptu. Pierwszy tom był opowieścią militarną, drugi piracką, zaś tom trzeci i czwarty (lub 3.1 i 3.2) zbiorem opowieści o legendarnej łuczniczce, górskich rozbójnikach i wyprawach do Złego Kraju. Świat wykreowany przez Kresa jest niezwykle rozbudowany, a postacie są w nim rozrzucone niczym pyłki: mogą mieć swoją rolę do odegrania tu i teraz, by następnie przepaść, a ich miejsce zajmie ktoś nowy. Autor nie ma litości dla swych postaci, co na dłuższą metę może irytować: poświęcamy czas, by śledzić losy danego bohatera, by nagle odszedł i zastąpił go inny. Dodatkowo informacje o świecie są rozsiane po poszczególnych tomach - co może wywoływać poczucie zagubienia. Ostatnim elementem jest zaś sam styl Autora: nie należy on do lekkich, co jeszcze bardziej utrudnia czytanie.

 "Księga Całości" jest lekturą ciężką na wielu poziomach - przedstawiony świat jest niezwykle brutalny, a bohaterowie nie raz cierpią katusze; kreacja świata jest szczątkowa i rozrzucona - dopiero z każdym kolejnym tomem spina się w większą całość; brak jednej lub kilku postaci przewodnich sprawia, że ciężko się w ich losy w długofalowo zaangażować; a do tego brakuje lekkości narracji. I to wszystko jak najbardziej może świadczyć o geniuszu Autora, który nie chciał stworzyć fantastyki takiej jak inne. Może się to także podobać - jednak ja do tej grupy nie należę. Przy wszystkich ciekawych zabiegach mam wrażenie, że zabrakło esencji. Wielotomowa powieść w moim odczuciu potrzebuje charakterystycznego bohatera, skomplikowaną intrygę polityczną lub niezwykle oryginalny i interesujący świat, który nie jest spychany na margines kilku monologów na tom. Po czterech tomach nie mam komu kibicować, nie śledzę sieci intryg, nie czekam z zapartym tchem czy uda się ocalić świat. "Księga Całości" jest dla mnie całkowicie obojętna. Jednak jak zaznaczam - na pewno znajdą się czytelnicy, którzy uznają to, co do mnie nie trafia za zalety - bo trzeba przyznać, że to nie jest zła seria, tylko bardzo specyficzna.

W "Księdze całości" przeszkadza mi także ukryty seksizm, który obecny jest w zasadzie w każdym z przeczytanych przeze mnie tomów. To kolejna odsłona "Księgi całości", która w centrum stawia kobiety. Główne bohaterki mają być twarde i wyjątkowe - co jest wielokrotnie podkreślane - a jednocześnie w pewien sposób skażone: swoją płcią. Wielka łowczyni ostatecznie okaże się "tylko" kobietą, kierująca się emocjami (co ma być oczywiście wadą), zazdrością; kobietą, która będzie sprowadzać na siebie nieszczęście, bo nie słucha mężczyzn. Ten seksizm widoczny jest w zestawianiu silnych postaci kobiecych ze szlachetnymi mężczyznami, którzy są przez nie krzywdzeni. Nie mam nic przeciwko kreowaniu moralnie dwuznacznych, posiadających wiele wad postaci kobiecych - ale jeśli towarzyszy temu uczucie krytyki wszystkich kobiet jako nienadających się do pewnych zadań, gdzie te wyjątki mają wyłącznie potwierdzać regułę - to jako czytelniczka czuje się dyskomfortowo. Kobiety są surowo karane za błędy, za pychę, mężczyźni niekoniecznie. Do tego mam wrażenie, że wszystkie postacie kobiece są do siebie bardzo podobne, a przez to łatwo zlewają się w jedno - i tak we "Wstędze Aleru" było mi już wszystko jedno o kim jest dana opowieść. "Księga całości" to ponura wizja świata, w której pełno szarych postaci, jednak mam wrażenie, że dużo surowej przedstawiane są kobiety - jakby miały cierpieć za swoją siłę i wyrywanie się z ram patriarchatu: nie ma tu miejsca na emancypację, a raczej potępienie.

Biorąc pod uwagę, że czytając pierwszą połowę "Serca gór" miałam wrażenie, że w końcu to jest to, że nareszcie wciągnęłam się w "Księgę Całości", tym większy jest mój zawód. Zadaję sobie pytanie, czy ciekawa koncepcja świata i rządzących nimi praw jest wystarczająca, kiedy poszczególne opowieści o każdym z bohaterów nie są jakoś szczególnie wyjątkowe? Czy efekt zaskoczenia w postaci marnego losu postaci, która wydawała nam się główną zadziała po raz kolejny, i kolejny? Czy ciągłe zmiany dotyczące klimatu i tego o czym jest ta opowieść intrygują, czy wręcz przeciwnie irytują? Po "Grombelardzkiej legendzie" i "Królu bezmiarów" tęsknię za prostotą "Północnej granicy. Jednocześnie uważam, że "Księga całości" może się podobać, a te zmiany scenerii i klimatu sprawiają, że jeśli któryś z tomów mniej mi się podoba, to nie znaczy, że akurat kolejny nie trafi w mój gust


Feliks W. Kres "Grombelardzka legenda"



Share:

0 komentarze