Koreański koncert uczuć

 


Na wstępie zaznaczę, że nie jestem docelową odbiorczynią takich książek - nie czytam zwykle romansów, a do sięgnięcia po ten tytuł skłoniła mnie jedynie tematyka koreańska. Stąd ciężko jest mi usytuować tę książkę w ramach gatunku. Nie zmienia to jednak faktu, że mam pewne oczekiwania względem romansów - i wcale nie jest to dbałość o realizm. W mojej głowie siedzi taka idea, że romans jako gatunek ma w sobie coś z fantastyki: to pewne wyobrażenie o romantycznej miłości, pełnej zbiegów okoliczności pchających naszych bohaterów w objęcia. Ale żeby to zagrało - żeby zawiesić niewiarę i uwierzyć w te wszystkie przypadkowe spotkania i nierealistyczne wyznania miłosne musi pojawić się jeden element. Jest nim - niczym magia w fantastyce - chemia między główną parą bohaterów. Jak od tej chemii kipi, to można wybaczyć wszystkie te sytuacje, których prawdopodobieństwo wystąpienia równa się zero. Dla mnie niestety właśnie tego w tej powieści zabrakło. Zwyczajnie nie kupiłam wielkiej miłości i jeszcze większej tęsknoty po trzydniowym spotkaniu bohaterów, których rozmowy w dużej mierze polegały na wymienianiu się ciekawostkami turystycznymi, brzmiącymi jakby były zacytowane kropka w kropkę z przewodnika. Zdecydowanie należę do drużyny slow burn, lubię czytać jak bohaterowie z czasem, w toku coraz częstszych interakcji zaczynają pałać do siebie nie tylko namiętnością, ale właśnie miłością, zaufaniem - niczym w urban fantasy "Płoń dla mnie" Ilony Andrews. Kiedy nie ma chemii między bohaterami wszystko to, co by przeszło zaczyna nagle kłuć w oczy: zaczynamy kwestionować wszystko, od zamknięcia gwiazdy k-popu w publicznym kibelku na zadupiu po zachowanie kota, który jest zbyt przyjacielski w stosunku do obcej osoby. Jednocześnie "Koreański koncert uczuć" nie jest książką źle napisaną - Autorka ma niezły warsztat, a początek przedstawiający tragiczną młodość głównego bohatera jest dość intrygujący. Kiedy dochodzi jednak do spotkania naszych bohaterów, cały czar pryska.

"Koreański koncert uczuć" to powieść, której tak jak wspomniałam zwyczajnie nie kupuję. Przez brak chemii między bohaterami trudno mi przymknąć oko na nieprawdopodobne sytuacje czy sztuczne dialogi. Powieść ma w sobie wiele z koreańskiego melodramatu - oznacza to, że nasi bohaterowie muszą cierpieć póki miłość ich nie uleczy - a droga do happy endu wcale nie jest taka pewna. Wydarzenia muszą być tutaj podkręcone - był chłopak Sary nie może zerwać z nią zwyczajnie, a przeszłość Jae Woonga musi być tragiczna przez duże "T". Po drodze najlepiej żeby zdarzył się jakiś wypadek/choroba/zgon - dramatyczny zwrot akcji. A jednocześnie zabrakło mi w tej historii czegoś autentycznie koreańskiego - tych emocji, które wzbudzają ich melodramaty, nasycone uczuciem han. W ostatecznym rozrachunku - choć da się wyczuć inspiracje koreańskimi serialami romantycznymi - to "Koreański koncert uczuć" zbliża się w kierunku "Hallmarku". Kojarzycie te romantyczne produkcje tworzone prosto do telewizji kablowej/streamingu, gdzie dwie osoby z innych światów spotykają się, zakochują bez pamięci i są gotowe rzucać dla siebie karierę/zmieniać całe życie? Fabuła tej książki idealnie nadałby się na taki film. I wiem, że są osoby uwielbiające takie filmy - u mnie w domu rodzinnym bardzo często takie produkcje leciały - do obejrzenia jednym okiem, spędzenia miło czasu i zapomnienia. Jest też sporo takich książek - i do nich pasuje "Koreański koncert uczuć". Zależy to od naszego gustu - jestem pewna, że są osoby, które ta książka zachwyci. Ale nie będą nimi miłośnicy k-popu.

Przedstawienie Korei i koreańskich akcentów to kolejna pięta achillesowa tej książki. I znów - kto w temacie nie siedzi, temu to nie będzie przeszkadzać. Ale jak już o Korei się coś wie, to z łatwością wyłapie się sztuczność: Koreańczykom z tej powieści brakuje naturalności. Kiedy czyta się ich charakterystykę brzmi to jak w oparciu o wiedzę czerpaną z książek, filmików, źródeł wtórnych - a nie rzeczywiste przebywanie w Korei Południowej czy obcowanie z Koreańczykami. Przez to wkradło się tu sporo stereotypów. Co więcej, Autorka ma manierę przywoływania tej wiedzy "książkowej", opisywania postaci na zasadzie" zgodnie z konfucjańskimi zwyczajami zachowywał się tak i tak". Takie opisy  - choć pokazują wiedzę o Korei - nie pozwalają opisywać jej naturalnie. Rzuca się to w oczy także w dialogach - gdy bohater opowiada o atrakcjach turystycznych z Korei jakby czytał notatkę z przewodnika, a nie wyrażał emocje, jakby faktycznie tam był. Zresztą miałam podobne wrażenie w stosunku do Polski - też postacie napotkane przez Sarę wydawały się chodzącymi stereotypami, a fragmenty zwiedzania Łodzi przypominały czytanie przewodnika, zamiast przekazywania emocji. Jednocześnie nie ma tutaj wpadek w stylu bohatera o imieniu "Lee" czy "Park" (czyli takiego Kowalskiego) :D

I chociaż mam wiele zastrzeżeń - jak wspomniałam, nie kupiła mnie relacja romantyczna przez co stałam się wyczulona na całą resztę - to powieść może trafić do pewnego grona odbiorców. To lekka, romantyczna historia, z obowiązkowym happy endem - w duchu mało realistycznej "bajki" dla dorosłych. Niezwykłe sploty wydarzeń doprowadzają do tego, że gwiazdor k-popu i porzucona dziewczyna spotykają się na leśnym parkingu, spędzają ze sobą trzy dni i nie mogą o sobie zapomnieć. Nic specjalnego, ale do szybkiego przeczytania i zapomnienia. Językowo jest nieźle napisana, nie brakuje nawet poetyckich opisów, a Autorka ma niezwykle lekkie pióro - największe zastrzeżenia pod tym katem mam wobec dialogów, które niestety wypadają sztucznie, szczególnie między Sarą i Jae Woongiem. 

"Koreański koncert uczuć" zaczyna się nieźle - chętnie przeczytałabym powieść o zmaganiach ubogiego chłopca, który stał się gwiazdą - jednak od momentu spotkania bohaterów utraciła całą moja uwagę. Fabuła szyta jest grubymi nićmi i przypomina naiwne historie z wattpada - nieco ratuje ją warsztat Autorki, ale to jednak za mało, żeby zachwycić. To powieść do przeczytania w 1-2 dni; ja czytałam ją dwa miesiące. Niestety odbiłam się od tej książki - nie porwała mnie niewiarygodna historia miłosna i jednowymiarowe postacie. Między Sarą a Jae Woongiem brak chemii, a rozmowy między nimi wołają o pomstę do nieba. Na każdej płaszczyźnie brak jej jakieś autentyczności, czegoś, co by tak naprawdę chwyciło za serce. Powieść do przeczytania - od naszego gustu zależy czy przyjemnego - i zapomnienia. Mnie do gatunku romansu raczej nie przekonała.


Katarzyna Grabowska "Koreański koncert uczuć" (2024)
Wydawnictwo: Replika


Share:

0 komentarze