Ostatni strażnik z Ellis Island (recenzja)
"Patrzyłem tu na nich przez 45 lat (...) - widziałem tych wszystkich mężczyzn, te kobiety, te dzieci, tych z poczuciem pewności i tych zagubionych, ubranych najlepiej jak się dało, spoconych, umęczonych, z rozbieganym wzrokiem, próbujących zrozumieć język, z którego nie znali ani słowa, i z ich marzeniami wrzuconymi tu, w środek bagażu. "
"Ostatni strażnik z Ellis Island" Gaëlle Josse to kameralna opowieść o nadzorcy Johnie Mitchellu, który niczym kapitan na tonącym statku ostatni opuszcza centrum migracyjne, stanowiące wrota do Ameryki - dla wielu Ziemi Obiecanej. Ostatnie dziewięć dni na Ellis Island, na której spędził 45 lat swojego życia to czas porządków. Nie tylko biura i ośrodka, ale i rozliczenia z własnymi wspomnieniami. Skłania to Mitchella do napisania dziennika i skonfrontowania się w ten sposób z własnymi demonami. I to w tej formie przedstawiona jest cała powieść.
Powieść Gaëlle Josse to w dużej mierze strumień świadomości Mitchella; forma ta idealnie się tu sprawdza - choć nie każdemu przypadnie do gustu. Jest to opowieść o wygnaniu - choć wbrew pozorom nie dotyczy ono jedynie przybywających na Ellis Island migrantów z Europy. Ellis Island stanowi miejsce "dobrowolnego" wygnania Mitchella, który po dwóch życiowych tragediach nie był w stanie funkcjonować w społeczeństwie. Ellis Island jest zarówno jego miejscem pracy, azylem, jak i "więzieniem". A wszystko to z poczucia winy - kiedy wbrew wszystkim swoim zasadom ulega pożądaniu... Czy uda mu się rozliczyć z przeszłością - i własnym sumieniem? Czy zazna upragnionego spokoju poza Ellis Island, w miejscu, w którym może się wychował, ale które stało się dla niego obce niczym nowy ląd?
"Zostało dziewięć dni i dziewięć nocy, zanim zostanę oddany ziemi na kontynencie i zwrócony ludzkiemu życiu. Czyli - w moim przypadku - nicości. Bo co ja niby wiem na temat życia ludzi? Moje własne życie jest dla mnie dostatecznie mało czytelne, jak książka, która wydaje nam się znajoma, a pewnego dnia odkrywamy, że napisano ją w obcym języku."
"Ostatni strażnik z Ellis Island" nie jest wielką powieścią historyczną, która z rozmachem opowiada o dramatach migracji, sukcesie i zawiedzionych nadziejach. To kameralna opowieść o próbie rozliczenia się z samym sobą, o samotności w miejscu, w którym przetaczały się miliony ludzi poszukujących szczęścia. Całość pozostawia pewien niedosyt - to zaledwie 168 stron! Mitchell na pewno spotkał na swojej drodze wielu interesujących ludzi i chciałoby się o nich przeczytać więcej. Wprowadziłoby to zapewne więcej akcji i emocji. Lecz wtedy nie byłaby to opowieść o ostatnim strażniku. To powieść, której siła leży właśnie w prostocie! Dowód na to, że nie trzeba wielu słów by oddać klimat pewnego miejsca, które wraz z ostatnim strażnikiem przechodzi do przeszłości.
"Co zabiera się ze sobą, kiedy jest się wygnańcem? Tak mało, a zarazem tak wiele - to, co najważniejsze. Wspomnienie muzyki, smaku potraw, modlitwy, zwyczajowe gesty i słowa na powitanie sąsiadów."
Polskie wydanie: 2021, Format
0 komentarze