Korona ze złoconych kości (recenzja)

 


Seria o Poppy, niewinnej dziewczynie, która odkrywa w sobie wielką moc, i  zabójczo przystojnym Casteelu, który całkowicie traci dla niej głowę może się podobać - przede wszystkim miłośnikom romansów, gdzie fantastyka stanowi raczej tło. Ja niestety aż tak dobrze się nie bawiłam, żeby przymknąć oko na wszystkie wady, które ma ta seria  - a które są szczególnie widoczne w "Koronie ze  złoconych kości". Tom ten liczy ponad 600 stron, ale mało w nim treści - ciekawe momenty toną w dłużyznach, przez co nawet zwroty akcji nie są w stanie odpowiednio wybrzmieć. Wszystko to przez do bólu powtarzalny schemat: coś się dzieję, potem Poppy układa to sobie w głowie, następnie o tym rozmawia z innymi bohaterami... i znów myśli o tym wydarzeniu. Jedynym przerywnikiem są sceny erotyczne, które mojej wyobraźni nie rozpaliły tak jak naszej bohaterki: jeśli po raz kolejny czytasz, jak on dotknął jej "kłębuszka nerwów"/"centrum" (określenia dosłownie wyjęte z powieści, aż zabrakło mi jakieś brzoskwinki i muszelki) to staje się to zwyczajnie nudne. I napiszę to samo, co wcześniej: szkoda, że tak wyszło, bo ostatnie sto stron udowadnia, że w historii tej tkwi potencjał. To trochę taka powieść, w której brniesz przez kolejne rozdziały tylko po to, żeby na końcu dostać taki splot wydarzeń, że od razu chcesz sięgnąć po kolejny tom. Nie jest więc to seria zła do ostatniej kropki, a sama historia jest ciekawa  - gdyby tylko okroić ją o połowę, a narrację uczynić bardziej dynamiczną, aby nie przypominała nudnej lekcji historii. 

Zacznijmy od pozytywnej strony "Korony ze złoconych liści" - drogi, którą przeszła Poppy od zmanipulowanej dziewczyny do królowej. Kolejne tajemnice kryjące się za umiejętnościami dziewczyny, pytania o jej pochodzenie i zakres mocy, która może okazać się nie ratunkiem, ale zagładą potrafią wciągnąć. Niestety każde odkrycie musi zostać omówione i przemyślane na dziesięć sposobów, przez co z fascynującego staje się wtórne. Spodobała mi się także mitologia tego świata ze śpiącymi bogami i ich krainą, do której można się udać - choć oczywiście nie każdy ma do niej wstęp. Podobnie na plus wypada konflikt polityczny, mający także wymiar zemsty i osobistej rywalizacji. I choć pomysły te są interesujący, nie do końca przemówił do mnie sposób ich realizacji - Autorka ma tendencję do opowiadania o świecie za pomocą dialogów, w których jeden z bohaterów wygłasza wykład. Jest to zwyczajnie nudne - a co gorsze z czasem niepotrzebnie skomplikowane. Bogowie pierwotni, zwykli bogowie, bóstwa... kategorie rozrastają się, a granice między nimi zacierają - najgorzej jednak, że czytelnik w pewnym momencie przestaje o to dbać - wystarczy sam fakt, że Poppy nie jest w pełni śmiertelniczką, o czym dowiedzieliśmy się już wcześniej. Dobrze zbudowany świat w fantastyce nie oznacza przesytu informacjami, których nie sposób spamiętać - niepotrzebne komplikowanie wcale nie oznacza bogactwa świata przedstawionego.

Osobiście uważam, że powieść wiele by zyskała gdyby bohaterowie krok po kroku odkrywali tajemnice - strzępki, które następnie składałaby się na zaskakującą całość. Tutaj wspominany wcześniej schemat psuje ten efekt: w jednej rozmowie (kojarzycie te sceny z filmów, kiedy złoczyńca musi wszystko wyjaśniać?) zostajemy zarzuceni ogromną ilością wiadomości, by potem w kółko je roztrząsać do kolejnego spotkania z jakimś zdrajcą/królową/bogiem, który zarzuci nas informacjami. A całość "spajają" opisy podróży i miłosnych zapasów, w których Casteel musi zapewnić Poppy, że nie jest jej godzien (po raz setny). 

"Korona ze złoconych kości" to do tej pory najsłabsza odsłona tej serii - udowadniająca, że ilość stron nie przekłada się na jakość, jeśli autor nie jest w stanie wypełnić ich esencją (fabułą). Jednocześnie to seria, która ma bardzo wysokie oceny - a to oznacza, że są osoby, którym się spodobała, i to bardzo. Jestem pewna, że do kogo przemówiła dynamika relacji między Poppy, Casteelem i Kieranem odnajdzie przyjemność w czytaniu ich rozmów. Dynamiczny początek rozbudował mój apetyt na ten tom - niestety cały środek wyszedł niemiłosiernie rozciągnięty i wynagrodziła to jedynie końcówka. Jak to bywa w seriach, ten tom jest nieco zapychaczem, trzeba przez niego przejść licząc na spektakularny finał. Nie skreślam tej serii, bo potrafi rozbudzić ciekawość co wydarzy się dalej - szkoda jednak, że tak się dłuży w trakcie samego czytania. 


Jennifer L. Armentrout "Korona ze złoconych kości" (2021)
Polskie wydanie: You&YA (2022)
Tłumaczenie: 

Cykl Krew i popiół (recenzje):

Share:

0 komentarze