Życie marionetek

 


TJ Klune przyzwyczaił nas do pewnego rodzaju powieści: emanujących ciepłem, z przesłaniem o (samo)akceptacji, które idealnie wpisują się w kategorię comfort read, "otulających" książek. I takie jest  na pierwszy rzut oka "Życie marionetek". Jednak pod wszystkimi pozytywnymi w swym przesłaniu tekstami czai się pustka i fałsz - w powieści tej zabrakło czaru "Domu nad błękitnym morzem", jakby Autor sam do końca nie wierzył w swoją opowieść, jakby pisał ją pod linijkę, pod przymusem "muszę coś wydać, póki o mnie pamiętają!" "Życie marionetek" przypomina patchwork pomysłów, w których mało oryginalności: to niby retelling Pinokio połączony z WALL-E, odrobiną Frankensteina, Czarnoksiężnika z krainy Oz i Robotów, jednak główną inspiracją był sprzątający odkurzacz Roomba z przyklejonymi oczkami - pocieszny i zabawny, ale czy wystarczający, aby stać się wielowymiarowym bohaterem ponad 400-stornicowej powieści? W "Życiu marionetek" nie zadziałał także humor, który mógł co prawda bawić na początku lecz szybko stał się wtórny i zwyczajnie męczący. Tym razem urok twórczości TJ Klune'a na mnie nie zadziałał, i choć pierwsze rozdziały mnie zaintrygowały, to z każdym kolejnym rozdziałem, "zabawnym" dialogiem o podtekście erotycznym i brakiem większego rozwoju/przemiany bohatera traciłam zainteresowanie.

Zacznijmy od fabuły. "Życie marionetek" opowiada o Victorze - człowieku, który żyje wśród robotów. Wychowuje go wynalazca Gio, który sam jest androidem. To odwrócenie opowieści o Pinokiu, gdzie chłopiec jest jedynym człowiekiem jest bardzo ciekawym punktem wyjścia. I w pierwszej części ta powieść działa najlepiej - kiedy poznajemy Victora oraz otaczające go roboty - pocieszny odkurzacz sprzątający Rambo i siostrę Ratched ze skłonnościami socjopatycznymi. Z powodu jakieś tajemnicy, której Gio nie zdradza żyją z dala od wszelakich miast. Następuje jednak zwrot akcji, który burzy sielankowe życie i rozpoczyna się część poświęcona misji ratunkowej, która była odrobinę zbyt sztampowa, by naprawdę utrzymać uwagę czytelnika. W powieści tej jest także zbyt wiele dialogów, które pozbawiają ją dynamiki - jest zwyczajnie przegadana, zamiast ukazywać nam zmiany zachodzące w bohaterach. Fabularnie zabrakło pewnej spójności, niektóre sceny wydawały się bez większego znaczenia - nie potrafiła mnie ta historia zaangażować, bo wydawała się zbyt chaotyczna, trochę bezcelowa.

Tak jak wspominałam, w powieści odnajdziemy wiele charakterystycznych cech powieści autora, w tym pozytywne przesłanie. Z książki tej możemy wypisywać mnóstwo inspirujących cytatów o człowieczeństwie, samotności, potrzebie akceptacji - ale bez stojącej za nimi solidnej historii są niczym więcej jak ładnie brzmiącymi frazami. Właśnie przez to miałam poczucie pewnego fałszu - w poprzednich powieściach wynikały one z przemiany bohatera, który zaczynał inaczej postrzegać świat. Tutaj zostały po prostu wrzucone, raz w dialogu, innym razem w usta narratora. Tak jakby miały być i już, a nie wynikały z treści.

Strzałem w kolano był humor, który miał nadać lekkości - niestety był bardzo chybiony, sprawiał wrażenie powtarzalności - a często wywoływał zwyczajnie zażenowanie. Opierał się na tym, że roboty ciągle zawstydzały Victora odnosząc się zupełnie bezrefleksyjnie do czynności życiowych takich jak wydalanie czy seks. To trochę taki humor, co bawi dzieci, a dorosłych już niekoniecznie. Podwójnego zażenowania dodawała świadomość, że Viktor ma być osobą aseksualną. Pasowało to jak pięść do nosa w tej powieści.

Przy tym całym narzekaniu musze przyznać, że "Życie marionetek" czyta się szybko i rzeczywiście opowieść ma w sobie wiele z otulania, choć jednocześnie jest dość specyficzna i jak na mój gust trochę za często budzi uczucie zażenowania, by rzeczywiście się nią "otulić". Sam pomysł wyjściowy jest bardzo ciekawy, a postacie są sympatyczne - zabrakło jednak między nimi chemii widocznej we wcześniejszych książkach Autora. Nie dziwi mnie wiele pozytywnych ocen - w dużej mierze to typowy TJ Klune. Jednak dla mnie zabrakło tej magii, tego poczucia niezwykłej więzi rodzącej się między członkami "odnalezionej rodziny", ulubionego tropu Autora.. Zabrakło w tej powieści intrygującej historii, przez co całość sprawiała wrażenie zbyt rozciągniętej i przegadanej. Moim zdaniem ta opowieść to trochę taka pięknie wyglądająca wydmuszka, która niewiele kryje w środku - lub piękny robot, który wyuczył się oczekiwanych zachowań i nas nimi czaruje, brak mu jednak serca.


TJ Klune "Życie marionetek" (2023)
Polskie wydanie: Akurat (2023)

Share:

0 komentarze