Licencja na czarowanie

 


"Licencja na czarownie" zdecydowanie wpisuje się w kategorię "cozy fantasy": jest lekko, zabawnie i przyjemnie. Niektórych może zrazić pewna infantylność i prostota, ale dla mnie pasowało to do opowiadanej historii, książki utrzymanej nieco w stylu fantastyki dziecięcej/młodzieżowej z morałem. Jednocześnie to książka, którą można czytać w każdym wieku, jeśli tylko lubi się opowieści bardziej przyziemne niż epicka fantastyka.

Na kartach powieści śledzimy losy młodej Arlety, którą czeka najważniejsze wyzwanie dla osób w jej wieku: zdanie egzaminu, by zdobyć upragnioną licencję na czarownie. Arleta nie jest nieukiem, ale wiedza topornie wchodzi jej do głowy - głównie przez pech, który się do niej przykleił. Nawet przy dobrych intencjach dziewczynie zwyczajnie nie wychodzi i w końcu zdaje sobie sprawę, że jeśli nie pozbędzie się pecha jej szanse na zdanie są nikłe. 

Powieść można określić jednym słowem: urocza. Taka jest pechowa Arleta, i taki jest przedstawiony świat. Oczywiście czają się tam stwory ze słowiańskich legend, w domu Arlety mieszka dziwny czarny kot, a rośliny zdają się lgnąć do jej ogrodu - i we wszystkim tym jest wspomniany urok. To nie jest ten rodzaj powieści, który ma wywoływać silne emocje, chyba że tą emocja jest rozchodzące się po ciele ciepło. Od początku mamy nadzieję, że dziewczynie się w  końcu ułoży, a pech okaże się wcale nie taki straszny.

Całość napisana jest lekko i z humorem. To książka, która najbardziej trafi do osób lubiących "Dożywocie" Marty Kisiel - odnajdziemy w obu książkach trochę specyficzny humor oraz dziwny dom, który chce się poznać lepiej. W "Licencji na czarowanie" odnajdziemy także podobny klimat jak w twórczości Anety Jadowskiej - takich książek jak "Cud, miód, malina". To jest ten rodzaj cozy fantasy, który bardzo lubię, więc "Licencja na czarowanie" mnie nie zawiodła.

Sama Arleta jest także typem postaci, które lubię: nie brakuje jej błyskotliwości, ale daleko jej do doskonałości. Łatwo można w niej odnaleźć siebie ze studenckich czasów: przedegzaminacyjnej paniki, że trzeba się było zacząć uczyć wcześniej, pierwszego zauroczenia w "tym najzdolniejszym studencie" i dodatkowego stresiku, który dodaje rodzina.

W powieści nie zabrakło morału: lepsza trójka na egzaminie niż wykopanie za ściąganie, czyli lekcja na temat wyborów życiowych osób dorastających. Idąc na skróty można wpaść w niezłe tarapaty i nie wszystko można zrzucić na prześladującego pecha - należy brać odpowiedzialność za własne decyzje. Nie każda fantastyka musi opowiadać o wielkiej walce dobra ze złem.

Książkę czytało mi się (a w sumie to słuchało) z czystą przyjemnością: to jest zdecydowanie mój rodzaj cozy fantasy, gdzie wiadomo, że wszystko musi dobrze się skończyć. Oczarowała mnie bohaterka, której daleko do ideału oraz skrywające tajemnice miejsce zamieszkania, a także cała plejada stworów i demonów, a nawet dostojnego drzewa, która przewinęła się przez jej podwórko. Powieść mile mnie zaskoczyła i wywoływała uśmiech na twarzy - od czasu do czasu lubię sięgać po taką "zwyczajną" fantastykę, z odrobina magii i sporą dawką komedii omyłek. To nie jest ten rodzaj literatury, który zapadnie nam na dług w pamięć, ale bardzo przyjemny czaso-umilacz do ulubionego gorącego napoju i posiadówki pod kocykiem.


Aleksandra Okońska "Licencja na czarowanie" (2024)
Wydawnictwo: SQN

Share:

0 komentarze