Obżartuchy i opilce
"Obżartuchy i opilce. Przewodnik po stołach, garach i innych krainach Wielkiej I Rzeczypospolitej" to książka nie tylko zdradzająca sekrety staropolskiej kuchni, ale także nostalgiczna podróż w przeszłość w duchu "kiedyś to było". Ze stron emanuje pewna tęsknota, która wyraża się w przepisach kulinarnych - wielu już nie do odtworzenia, chociażby z powodu wybicia zwierząt stanowiących postawę szlacheckiej kuchni, ale także wielu, które można spróbować przygotować. Jacek Komuda nie idzie na skróty prezentując same starodawne przepisy, tylko okrasza je całkiem sporą dawką informacji historycznych - dotyczących tego, co i kiedy się jadło w zależności od regionu. Dodatkowo w rozdziałach znajdziemy akapity poświęcone szerzej kulturze staropolskiej - co osobiście doceniam, choć czasami Autor aż nadto oddalał się od stołów i kuchni, by przywołać mniej znane bitwy i historyczne anegdotki; były to dla mnie pewnego rodzaju rozpraszacze, bo wołałabym, że wszystko w mniejszym lub większym stopniu łączyło się z podjętym tematem - choć jestem pewna, że znajdzie się sporo osób, które uzna je za niezłe smaczki. Nie można jednak Autorowi odmówić, że zrobił to, co zapowiedział we wstępie: zaprosił nas na "podróż kulinarną po minionych epokach"; podróż, która nie trzyma się znanych przewodników, tylko wyszukuje ciekawostki, jednocześnie przedstawiając kulinarne upodobania naszych przodków z czasów potęgi i dobrobytu - co miało odzwierciedlenie na uginających się od potraw stołach szlacheckich. I zrobił to z wielką pasją, która bije ze stron "Obżartuchów".
Styl książki bardziej przypomina gawędę (lub taki mniej formalny wykład!) niż opracowanie naukowe - nie ma tutaj przypisów, choć Jacek Komuda powołuje się konkretne książki kulinarne lub badania archeologiczne. Nie brakuje tutaj zatem humorystycznych komentarzy (np: komentując jeden z przepisów, w którym znajdziemy jedynie wzmiankę o konieczności podsmażenia - "Czerniecki jak każdy Sarmata gardzi szczegółami i nie podaje ile czasu" czy w przepisie na babkę "bierzemy pół garnca żółtek, nie przejmując się cholesterolem, gdyż jeszcze go nie odkryto"), jak i wyrażania własnego ubolewania, że niektórych przepisów nie da się już odtworzyć. Ten styl pasuje do całości i sprawia, że książkę czyta się bardzo przyjemnie - poza paroma kąśliwymi uwagami względem obecnej "tęczowej poprawności politycznej" - naprawdę nic nie wnoszą i można je było sobie darować, a tak to pozostawiły niesmak w raczej smakowitej podróży po dawnych stołach. Na szczęście nie jest tego wiele - raczej skupiamy się na przeszłości, a teraźniejszość jest jedynie odniesieniem czego już nie ma, a co się jeszcze ostało i można pozwiedzać - bez większego oceniania, czy to dobrze czy źle.
Siłą "Obżartuchów" jest dawka wiedzy - to książka wypełniona kulinarnymi ciekawostkami, związanymi nie tylko z samymi przepisami, ale ze zwyczajami czy opisami ciekawych miejsc na kulinarnej mapie - takich jak dawne karczmy i gospody. Ze stron książki możemy dowiedzieć się, co jadano na śniadanie, co pito, co uważano za słodycze i desery - oraz jak radzono sobie w czasie postu. Jak zauważa Jacek Komuda "żadna szlachecka uczta ani bankiet nie mogły obejść się bez mięsiwa". A jednak kotlet schabowy nie od razu pojawił się na naszych stołach, podobnie jak golonka. Niezwykle ciekawie prezentuje się inwencja naszych przodków, którzy w czasie postu nie jedli produktów odzwierzęcych, ale dbali by dania nadal przypominały potrawy z mięsa (a dziś się niektórzy czepiają, że mówimy "kotlet sojowy" jak nie jest kotletem).
"Aż do końca I Rzeczypospolitej kuchnia dworska preferowała góry mięsa i dziczyzny, a w posty świetnie przyrządzone i przyprawione ryby. Chłopska zaś opierała się na produktach z mąki i warzyw, lecz potrawy te były suto okraszone słoniną i zwierzęcym tłuszczem. (...) W powszechnej opinii szlachetnie urodzony powinien jeść mięso".
Czy czytanie "Obżartuchów" wywołało u mnie cieknięcie ślinki? Zdecydowanie nie, gdyż bliższej mi do wege. Nie odebrało to jednak wiele z przyjemności czytania: lektura umożliwiła mi zupełnie inne spojrzenie na dawne polskie stoły. Choć nie będę ukrywać, że przy większości przepisów zastanawiałam się jak można to przełknąć - historyczne spojrzenie na kuchnię pozwala dostrzec jak bardzo zmieniają się nasze smaki. I jak wiele przepisów, które uważamy za tradycyjnie polskie w rzeczywistości takie nie są, a przynajmniej potrzebowały czas, by zadomowić się na naszych stołach (jak chociażby kartofelki!).
Dla kogo zatem jest ta książka? Z pewnością dla pasjonatów historycznych oraz kulinarnych. Może ona zaciekawić jednak i szersze grono - ja nie należę do żadnej z tych grup, o ile historię lubię, to raczej światową. Dałam się jednak zaprosić na tą kulinarną i geograficzną podróż do Prusów, prowincji wielkopolskiej, małopolskiej i litewskiej, by przyjrzeć się stołom, garnkom i zwyczajom z okresu I Rzeczpospolitej - i była to podróż bardzo udana. Choć nie rozbudziła u mnie tęsknoty za minionym, to na pewno rozbudziła chęć poznawania polskiej historii - nie tej wielkiej, ale codziennej. Takiej, której nie znajdziemy na lekcjach historii ani w przewodnikach. Jacek Komuda ma ten dar, że potrafi z pasją, pewną plastycznością i dbałością o szczegóły, ale i humorem zgłębiać dawne dzieje Polski. Czy to w wydaniu powieści historycznej, czy książek jak "Obżartuchy", potrafi przyciągnąć moją uwagę!
Jacek Komuda "Obżartuchy i opilce" (2024)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
0 komentarze