Narodziny imperium (recenzja)

 


„Jesteśmy srebrnym ludem, Mongołami. Kiedy będą cię pytać, powiesz im, że nie ma już plemion. Powiesz, że stałem się chanem morza traw i takie właśnie przybrałem imię: Czyngis. (…) Noszę imię Czyngis i wkrótce nadejdę."

„Narodziny imperium” to otwierający tom monumentalnego cyklu historycznego „Zdobywca” o niezwyciężonym przywódcy Mongołów. Czyngis-chan (Dżyngis-chan) to imię, które słyszało wielu – ale co tak naprawdę wiemy o założycielu imperium mongolskiego? Jego losy świetnie przybliża Conn Iggulden  - choć trzeba mieć na uwadze, że jego cykl „Zdobywca” to powieść i Autor pozwolił sobie na pewne drobne zmiany w życiorysie tej postaci historycznej czy chociażby uprościł imiona bohaterów. Wszystkie te zmiany mieszczą się jednak w konwencji gatunku, przedstawiając wydarzenia w możliwe barwny sposób z jednoczesną dbałością o realia historyczne.

Jak przystało na rozbudowany cykl o imperium mongolskim, pierwszy tom przedstawia przemianę chłopca o imieniu Temudżyn w „chana morza traw”. Opowiedzenie o losach Czyngis-chana od momentu jego narodzin służą nie tylko nakreśleniu sylwetki przywódcy imperium, ale także są okazją do przedstawienia zwyczajów panujących w plemionach koczujących na stepach. Ten kontekst, nakreślenie panujących tam warunków – nie sprzyjających szlachetności – jest bardzo ważny. Ciężko jest polubić bohaterów tej powieści, gdyż są bezwzględni – i nawet ceniąc plemię/rodzinę najbardziej na świecie, są gotowi zabić własnego brata, jeśli ten zagraża dobru ogólnemu. Trudno jest się zatem zżyć z Temudżynem i kibicować mu jako protagoniście – a jednocześnie nie sposób oderwać się od jego historii jako opowieści najpierw o przetrwaniu, a potem o realizowaniu większego celu, jakim jest zjednoczenie Mongołów. Młody Czyngis-chan wyróżnia się wśród swoich rówieśników, ale nie staje się wodzem z dnia na dzień: przechodzi niezbędną przemianę, zahartowany przez tragiczne wydarzenia.

„Wydawało mu się, że ma lekką gorączkę, zmusił się jednak, by iść dalej, choć serce na przemian waliło dziko, to znów słabo trzepotało. Pomyślał, że to właśnie czyniło go Wilkiem. Nie strach ani żal, tylko przekonanie, że musi dopaść wroga.”

O ile początek powieści nieco mi się dłużył, a „beztroskie” dzieciństwo Temudżyna – przez „beztroskie” w tym przypadku mam na myśli konne wyścigi dzieci czy polowanie na orła – wydawały się pozbawione jakiegoś „fabularnego” celu. Z perspektywy całości widzę jednak, że miały na celu nakreślenie charakteru postaci, stanowiły podwaliny do nakreślenia jego przemiany. Warto więc „przebrnąć” przez ten początku – potem już nie sposób się oderwać, bo losy młodego Czyngis-chana i jego braci są naprawdę fascynujące!

Jeśli miałabym określić tę powieść jednym słowem, nazwałabym ją szorstką. Szorstkie są postacie i relacje między nimi, tak jak jurty w którym przyszło im żyć. Szorstki jest także sam język – brak tutaj literackich popisów, a niektórym zdaniom przydałoby się nieco wygładzenia. Moim zdaniem wszystko to jednak idealnie pasuje do klimatu powieści i realiów historycznych, w których jest osadzona. Ostrzegam jednak miłośników historycznych romansów, dla których przeszłość stanowi tło dla opowieści o wielkiej miłości – to nie jest ten typ książki. Niektóre sceny potrafią być dość brutalne, choć Autor unika szczegółowych opisów ran. Osobiście drażniło mnie na początku podejście do kobiet – sprowadzonych do ról matek/żon lub zdobyczy, jeśli pochodziły spoza plemienia – ale znów, to oddanie pewnych realiów! Powieści czy filmy historyczne przyzwyczaiły nas do bardziej wyidealizowanego wizerunku przeszłości. Pod tym względem szczególnie zapadła mi w pamięć scena, w której bliska Temudżynowi kobieta stała się ofiarą przemocy seksualnej – wtedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że już nie będzie tak samo, że takie wydarzenie na zawsze zmieni bliską mu osobę.

„Popędził konia i puścił się cwałem przez pusty kraj, a w jego głowie kłębiły się przyjemne myśli o płonących namiotach i jękach wrogów.”

Należy docenić, że Autor przygotowując się do napisania tego cyklu spędził czas wraz z mongolskimi koczownikami; da się to wyczuć w tej powieści. Nie odnosi się dzięki temu wrażenia, że pisze on z wyższością białego człowieka o "dzikim ludzie", czy przeciwnie z orientalną fascynacją. Zamiast oceny postaw, przedstawione zostały warunki, w których przyszło dorastać Temudżynowi. Bardzo podobało mi się odkrywanie zwyczajów koczowników - co oczywiście może nie odpowiadać osobom, które preferują pędzącą akcję nad opisy :)

„Pamiętajcie jedno, gdy będziecie opowiadać swym dzieciom, że walczyliście u boku synów Jesügeja. Jest tylko jedno plemię i jedna ziemia, która nie zna granic.”

"Narodziny imperium" to świetna powieść historyczna, która oferuje wszystko co lubię w tym gatunku. W dodatku sam temat koczowniczych plemion i Czyngis-chana jest szalenie interesujący! Doceniam przede wszystkim dbałość o realia historyczne i brak niepotrzebnego romantyzowania. To naprawdę dobra książka, choć na pewno nie dla wszystkim - jestem sobie w stanie wyobrazić, że kogoś może zwyczajnie wynudzić - to raczej nie jest powieść dla osób, które przede wszystkim lubią czytać o rodzącym się uczuciu lub pałacowych intrygach - choć i jedno, i drugie jest na kartach "Narodzin imperium", jednak we wspominanej przeze mnie "szorstkiej" odsłonie. Jestem niezwykle ciekawa co przyniesie drugi tom!

Share:

0 komentarze