Siedmioro świętych bez twarzy (recenzja)
"Czasem taka jest cena rewolucji. Ludzie umierają. Nawet ci dobrzy. Tak dokonuje się zmiana."
"Siedmioro świętych bez twarzy" to debiut M.K. Lobb, który obiecuje być połączeniem fantastyki i mrocznego kryminału w stylu twórczości Leigh Bardugo. Jak to jednak bywa z debiutami - założenia nie zawsze przekładają się na efekt końcowy. I choć powieść intryguje, do samego końca nie udaje jej się w pełni usatysfakcjonować ani w zakresie budowania świata, rozwoju bohaterów czy fabuły. Na szczęście pozostawia pole do rozwoju - wszak nie każdy debiut musi być oszałamiający, a w "Siedmioro świętych bez twarzy" tkwi pewien potencjał.
Zacznijmy od systemu magicznego i budowania świata. W powieści przedstawione zostają państwa-miasta inspirowane Włochami, w których rządzą magiczne gildie. Magia jest dziedziczono po siedmiu świętych dając konkretny zestaw umiejętności. Podział na gildie i rodzaje magii od razu przywodzi na myśl trylogię Griszy Bardugo. Przez pierwszą połowę książki czułam jednak pewien niedosyt - choć jedna z głównych bohaterek jest apostołką Cierpliwości - czyli posiada magię związaną z metalem - to fabuła nie skupia się na korzystaniu ze zdolności. Dopiero z czasem zauważyłam zamysł Autorki - system magiczny w tym tomie posłużył przede wszystkim jako pretekst do stworzenia podziałów społecznych, a książka tak naprawdę jest o puncie, niesprawiedliwej wojnie i zemście. I tak naprawdę system magicznym można z niej usunąć, bez większych szkód dla fabuły - może za punktem kulminacyjnym. To z jednej strony szkoda, bo Autorka nie wykorzystuje potencjału religijności systemu magicznego przez co utrata wiary przez jednego z bohaterów nie ma odpowiedniego ciężaru. Z drugiej jednak strony aspekt podziału społecznego na nieuprzywilejowanych (bez magii) i apostołów stanowi ciekawy komentarz do wojny - wojny toczonej dla interesów apostołów przy pomocy wysyłanych na front nieuprzywilejowanych. Wątki związane z buntem i zemstą także działają - to dwie osi napędzające Roz, jedną z bohaterek, która w końcu będzie musiała wybrać co jest dla niej ważniejsze.
Jak to bywa w fantastyce spod znaku YA nie mogło zabraknąć wątku romantycznego. Tutaj jest on o tyle ciekawy, że opiera się na motywie od kochanków do wrogów do kochanków i sojuszników. Brzmi skomplikowanie, ale nadaje pewnej dynamiki to utartego motywu od wrogów do kochanków. Wątek ten wiąże się z wielkimi emocjami - których nie do końca udało się Autorce przekazać. Znów może być to kwestia debiutu - pomysł jest, wykonanie nieco gorzej. Autorka ma dość "płaski" styl, przez co emocjonujące sceny niewiele się różnią od opisów spaceru. Gdzieś tam zabrakło większej ilości opisów związanych z uczuciami bohaterów.
I tak dochodzimy do bohaterów - Roz i Damiana. Ponownie w tych bohaterach istnieje ogromny potencjał, który nie został w pełni wykorzystany. Życiowe tragedie przemieniły Roz z delikatnej dziewczyny w twardą buntowniczkę, którą napędza nienawiść. Z kolei Damian jest postacią intrygującą - patronem jego rodziny jest święty Siły, jednak chłopak nie odziedziczył mocy. Przez to ma wydawać się słaby - jednak jego siłą jest lojalność i dbanie o podwładnych. Dlaczego potencjał bohaterów nie został w pełni wykorzystany? Z założenia ich skomplikowane charaktery zostały sprowadzone do podstawowych cech, które ciągle ich napędzały. W przypadku Roz zemsty, w przypadku Damiana żalu i obwiniania siebie związanego z pobytem na froncie. Na szczęście w drugiej połowie książki, gdy akcja się zagęszcza, bohaterowie mogą działać i robi się ciekawie.
Fabularnie główną osią jest śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw - i wokół tego wątku "Siedmioro świętych bez twarzy" działa najlepiej. Naprawdę satysfakcjonująca książka spod znaku murder mystery wymaga suspensu - którego w powieści nieco zabrakło. Przez to finał nie wywołuje aż takich emocji - rozwiązania niektórych zagadek z pewnością domyśliłby się każdy. Szkoda, że wątek związany z buntem wydaje się biec zupełnie obok - zabrakło mi jakieś większej intrygi, która łączyłaby wszystkie wątki w jedno. Słowem kluczem tej recenzji wydaje się "potencjał" - bo po odsłonięciu kart przez złoczyńcę atmosfera fajnie się zagęszcza, a epilog zapowiada interesującą kontynuację - która powinna wykorzystać potencjał tkwiący w systemie magicznym i politycznym kreowanego świata.
"Siedmioro świętych bez twarzy" to powieść, która w ostatecznym rozrachunku jest przeciętna. Nie przeczę, że czytało się ją przyjemnie, jednak mogłaby być czymś znacznie więcej - bardziej skupiać się na świecie, systemie magicznym i politycznym, a mniej na bohaterach, którym zabrakło charyzmy niezapomnianych postaci z literatury YA. Osobiście spodziewałam się większej ilości mroku i tajemnicy, większych emocji. A jednocześnie nie chcę jej skreślać - właśnie ze względu na tkwiący w powieści potencjał, który może zostać rozwinięty w kolejnej odsłonie.
Polskie wydanie: We need YA
0 komentarze