Dom z liści
"Dom z liści" to powieść niezwykła, a sam proces jej czytania jest wyjątkowym doświadczeniem. To książka-performance, książka-labirynt - zacierająca granice między gatunkami, formą, ale i autorstwem. Cała książka, już od strony tytułowej gra z nami, stawiając nam pytania. Czym jest "Dom z liści"? Przypominającą pracę naukową analizę (nieistniejącego?) filmu dokumentalnego o nawiedzonym domu (a może popadającej w szaleństwo rodzinie?), opracowaną przez Zampano? A może opowieścią Johnny'ego Wagabundy, który znalazł zapiski Zampano, poskładał je do kupy i opatrzył własnymi przypisami - często dotyczącymi tego, co się u niego dzieje? A może w końcu ostateczne autorstwo należy przypisać czytelnikowi, który aktywnie musi uczestniczyć w procesie przedzierania się przez ten labirynt, uczestnicząc w performansie czytania "Domu z liści"? Każdy wszak może czytać tę książkę inaczej - najpierw rozdziały, potem przypisy, potem dodatki. A może od razu przypisy, od razu dodatki? Ja jeszcze podkreślałam w tej książce interesujące fragmenty, dokładając kolejną cegiełkę - osoba czytając po mnie "Dom z liści" będzie się zastanawiać, czemu te, a nie inne fragmenty są podkreślone. Dodatkowo uczucie niepokoju zwiększa poczucie popadania w szaleństwo - autora filmu dokumentalnego, Zampano, Wagabundy i w końcu nas, czytelników, próbujących poskładać to wszystko w całość.
Zarówno pod względem poruszanych tematów, jak i formy "Dom z liści" to literacki labirynt, eksplorujący motyw strachu, miłości, obsesji i niezbadanych, tajemniczych przestrzeni - zarówno w nas samych, jak i poza nami. To powieść, która wymyka się łatwej kategoryzacji, łącząc horror, thriller psychologiczny, akademicki (pseudo)tekst naukowy i nawet romans z eksperymentalną formą, która wymaga wspomnianego zaangażowania czytelnika. "Dom z liści" jest bardzo immersyjny, bo swoja formą przypomina filmy typu found footage, tylko w wersji literackiej: mamy wrażenie, że analizowany film rzeczywiście istnieje (ta towarzysząca lekturze chęć obejrzenia dokumentu o Navidsonie i przerażającym domu!), że ktoś rzeczywiście dokonał jego analizy naukowej, ze wszystkimi przypisami i teoriami, a następnie ktoś inny złożył te rozsypane notatki do kupy i wydał - a my w rękach trzymamy autentyczny tekst Zampano, zredagowany przez Wagabundę. To zacieranie granicy między fikcją a odnalezieniem autentycznych zapisków szaleńca potęguje wrażenie niepokoju, które nieodłącznie towarzyszy czytaniu tej powieści. W swej istocie "Dom z liści" jest opowieścią o tym, jak zmagamy się z nieznanym, odzwierciedlająca tą dezorientację zarówno na poziomie tematycznym, jak i uczucia, które towarzyszy czytelnikowi - bo ta książka jest tak inna, że nie może wzbudzać innych uczuć.
"Dom z liści" mógłby być kolejną opowieścią grozy o nawiedzonym domu, gdyby nie ta zaskakująca, niezwykle angażująca forma. Przypominająca powieść szkatułkową to opowieść o rodzinie Navidsona, który przeprowadza się do niepokojącego domu - domu, którego zewnętrzne wymiary nie pokrywają się z wewnętrznymi; domu w którym z dania na dzień pojawiają się nowe pokoje i korytarze; domu, który stanowi wyzwanie dla małżeństwa. Autobiograficzny film dokumentalny o Navidsonie jest z kolei analizowany przez Zampano, który wszędzie w swym mieszkaniu pozostawił notatki. Czy zmarł śmiercią naturalną, czy stały za tym jakieś niezwykłe siły? A co z Johnnym, który natrafia na notatki Zampano i postanawia złożyć je w całość - choć uważa ich autora za grafomana, opatrując przypisami - z których wynika, że sam zaczyna doświadczać działania tajemniczych sił. Choć może to wszystko dzieje się wyłącznie w jego głowie? Poczucie chaosu, dezorientacji - i w końcu strachu, uczuć, które towarzyszyły bohaterom - potęguje fragmentaryczna forma. Im dalej się zagłębiamy w tekst, tym bardziej słowa wirują (czasami dosłownie), sprawiając, że czytanie jest wyzwaniem. I to jakim - zarówno fizycznym, jak i intelektualnym - musimy przeskakiwać między sekcjami, rozszyfrowywać tajemnicze adnotacje, poruszać się po niekonwencjonalnej typografii. W samym czytaniu tej książki jest coś klaustrofobicznego, gdy ta labiryntowa forma przytłacza - co znów współgra z tematem, czyli opowieścią o domu Navidsonów, którzy w labiryncie jego korytarzy tracili kontrolę (tak jak my czytając "Dom z liści").
Pod tą niezwykłą formą kryje się opowieść o eksploracji tego, co nieznane. Tytułowy dom, z jego ciągle rozszerzającymi się, pozbawionymi światła, przytłaczającymi korytarzami zdaje się być metaforą niezbadanych, tajemniczych terytoriów ludzkiej egzystencji - ciemnych zakątków psychiki, pełnych żalu, traumy i strachu. Sam film o domu Navidsonów to nie tyle historia o nawiedzonym miejscu, co raczej o związku dwojga ludzi wystawionych na próby: ich zmagania z domem odzwierciedlają ich próby ratowania związku, bo miłość, tak jak dom może być schronieniem, bezpiecznym portem - ale także polem bitwy. Istotnym tematem powieści jest obsesja, szaleństwo, popadanie w paranoję. Chodzi tutaj nie tylko o Navidsona i jego konfrontacje z niepokojącym domem, ale także Johnny'ego. Za pośrednictwem przypisów poznajemy jego upadek - popadanie w paranoję, wywołaną lekturą rękopisu Zampano. Johnny nie miał bezpośrednio styczności z domem, a i tak został pochłonięty przez samo opracowanie tekstu. A co z nami, czytelnikami? Nam pozostaje przedzieranie się przez te warstwy niepokoju i próba odszyfrowania, co mogło wydarzyć się autentycznie w świecie przedstawionym, a co jest jedynie wymysłem szaleńca.
Niezwykle silne są uczucia, które wywołuje obcowanie z "Domem z liści". Groza dotyczy tutaj odwoływania się do pierwotnych lęków - poczucia zagubienia, bezsilności, bycia nieistotnym. Dom, który zamiast schronienia i ciepła wywołuje strach staje się niejako alegorią kruchości życia, nieprzewidywalności.
Jak możecie się już domyślić, "Dom z liści" nie jest łatwą lekturą - to powieść wymagająca, dezorientująca, momentami głęboko niepokojąca. Jednocześnie jeśli nie jest Wam straszna niezwykła forma - to jest to powieść niezwykle satysfakcjonująca. Pod niecodzienna formą skrywa się eksploracją uniwersalnych tematów związanych ze strachem. "Dom z liści" to powieść, która pozostaje w pamięci na długo - można by rzec: prześladując czytelników na długo po przerzuceniu ostatniej strony. Czy tak czuł się Johnny Wagabunda, nasz "redaktor", po przeczytaniu zapisków Zampano? Czy już wtedy zaczął popadać w obłęd? Czytając "Dom z liści" mierzymy się nie tylko z formą powieści, ale i licznymi metaforami. To powieść wyzwanie, książka tylko dla odważnych - czy uda nam się wszystko rozszyfrować? Jeśli jesteście otwarci na nowe literackie doświadczenia - to warto wyruszyć w niezapomnianą, a jednocześnie niepokojącą podróż w głąb historii o jednym domu, który opętał Navidsona, Zampano, Johnny'ego... a może także kolejnego czytelnika, kolejną osobę, która pośrednio z domem obcowała?
0 komentarze